Rozdział 12

163 15 4
                                    

Geoffrey

Dotarłem na dworzec jakoś o 16:00. Postanowiłem, że pojadę którymkolwiek pociągiem, a najlepiej tym pierwszym. Byłem dzisiaj potwornie zmęczony, bo przecież mało spałem. Ławki były mokre od deszczu, więc nie mogłem nawet usiąść. Stałem po prostu, dopóki na peron przyjechał pociąg. Wsiadłem do niego nie zwracając uwagi dokąd jadę. Usiadłem na najbliższym wolnym krześle, właściwie nie wiem, kiedy odpłynąłem do krainy snu.
***
- Bilet do kontroli! - obudził mnie głos konduktora.
- Yyy... Ja tak niespodziewanie... no wie pan ciocia się rozchorowała i... i muszę do niej pojechać. - dlaczego znowu mi się coś takiego przytrafia.
- Proszę pana, pan sobie chyba ze mnie żartuje. - facet wyraźnie nie da się nabrać.
- Cześć kochanie, co się stało? - zapytała mnie jakaś dziewczyna i podeszła do mnie.
Kochanie? Przecież ja tej dziewczyny nie znam...
- No, bo... - nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć.
- Dawaj te bilety, bo cię wyrzucę na najbliższej stacji! - niecierpliwił się już konduktor.
- Proszę - odpowiedziała do niego dziewczyna, podając mu dwa bilety.  Przedziurkował je i ruszył niezadowolony.
- Dzięki, czekaj oddam ci pieniądze. - sięgnąłem do kieszeni portfel.
- Nie trzeba, pomogłam ci, bo lubię pomagać. Cześć! - odparła i poszła, tak po prostu.
Dziwne... No nic, trzeba żyć dalej. To była ciekawa sytuacja. Nie wiem czemu, ale poczułem do z tą dziewczyną jakąś nietypową więź, której nie poczułem chyba nigdy z nikim innym. Jednocześnie wiem to, że pewnie nigdy więcej jej nie spotkam, chociaż pewnie może też nieźle namieszać w moim życiu. Dość! Przesadzam, przecież nie wszyscy są źli.
- Dartmouth, koniec trasy, prosimy wysiadać! - ogłosił ktoś przez głośniki.
Ruszyłem do wyjścia, wysiadłem i... Znam to miejsce lepiej niż wszystkie inne. Jestem w Dartmouth, moim rodzinnym mieście.  Zaledwie wczoraj stąd wyjechałem i już wróciłem. Właściwie nie wyjechałem, tylko bardziej pragnąłem uciec. Trudno, nie będę zawracać. Ruszyłem w stronę mojego ulubionego parku. Dotarłem tam jak zwykle dosyć szybko i usiadłem na starej, zardzewiałej huśtawce. Kiedy byłem młodszy zawsze przychodziłem tu z rodzicami albo z Bradleyem. Eh... Wsłuchałem się w piękny śpiew ptaków, który powoli znikał, by powrócić na wiosnę. Wreszcie miałem szansę odpocząć od tego całego zgiełku.

- O, cześć! Geoffrey to ty? - jednak sobie nie odpocznę.

- Emm, no tak, a ty...? - zapytałem, zgrywając głupiego.

- Stary, nie pamiętasz mnie? Jestem Simon! - odpowiedział zbyt entuzjastycznie.

- Ciężko zapomnieć. - wymruczałem cicho pod nosem.

- Coś mówiłeś? - zapytał niejaki Simon.

- Nie, nie właśnie się przeprowadzam i przyjechałem po ostatnie rzeczy. - małe kłamstwo na poziome nigdy nie zaszkodzi.

- Szkoda myślałem, że gdzieś może pójdziemy. - powiedział zasmucony.

Powiem szczerze, że w szkole zawsze z nim były problemy. To był nietypowy chłopak, taki dziwny. Chodził za ludźmi i nie chciał się odczepić. W sumie to zawsze było mi go trochę żal. Ważne jest to, że nie traci nadziei.

- Może się jeszcze kiedyś zobaczymy, cześć. - powiedziałem udając nadzieję i smutek w moim głosie.

Ruszyłem dalej, żeby myślał, że naprawdę muszę iść. W tym momencie przypomniałem sobie o tym dziwnym zdarzeniu w pizzerii. Ten cały Magnus wydaje mi się podejrzany. Powinienem  już wracać, ale o północy może być ciekawie. Naprawdę nie mam pojęcia co on może wiedzieć oraz po co chciał się ze mną spotkać? Jestem ciekaw co takiego nas łączy...

*Czeeeść! Rozdziału nie było od dawna, jednak musiałyśmy się uczyć :c Do kwietnia rozdziały będą pojawiać się nieregularnie! Dziękujemy za wyświetlenia, gwiazdki oraz komentarze!*

Piątek PierwszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz