Nienazwana nazwana część 1

40 2 2
                                    


„Puk Puk", zapukałam do drzwi, czując ciarki na plecach. Nie z powodu otaczającego mnie zimna, lecz tego, co miałam zamiar zrobić. Usłyszałam kroki za drzwiami, a moje serce gwałtownie przyspieszyło. Zacisnęłam nerwowo pięści. Nie widziałam go od tak dawna. Zero kontaktu. Co mi strzeliło do głowy, by teraz do niego iść. Moje rozmyślania przerwało skrzypienie drzwi. Za nimi stał on. Moje serce jeszcze przyśpieszyło, choć myślałam, że bardziej się już nie da, a w dłoniach i na karku poczułam pot. Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję powietrze. Wciągnęłam go jeszcze więcej.

- Hej – powiedziałam cicho, wlepiając wzrok w buty. Szkoda, że dopiero teraz pojawił się u mnie przebłysk inteligencji, mówiący, ze to wcale nie był dobry pomysł. Za późno.

- Emma? – zapytał. Miał zupełnie inny głos, niż zapamiętałam. Był bardziej... dorosły. Powoli podniosłam wzrok. W ogóle nie przypominał dawnego siebie. Był o wiele wyższy, wyprzystojniał i schudł. Jego niegdyś pyzowata twarz była teraz bardziej podłużną z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Był bardziej umięśniony, a blond włosy, prawie, że białe opadały mu na czoło. Jedyne, co się nie zmieniło, to oczy. Oczy o barwie szmaragdu, które wlepiały we mnie zdziwiony wzrok.

- Mogę wejść? – Zapytałam.

- Jasne – odpowiedział po dłuższej chwili, jakbym wyrwała go z zamyślenia - rozgość się.

Było mi strasznie niezręcznie. Chodziliśmy razem do podstawówki, ale w czwartej klasie przepisałam się do innej szkoły. Widywaliśmy się potem, ale o wiele rzadziej. Straciliśmy kontakt w wieku jedenastu lat, a rok później napisał do mnie esemesa, którego czym prędzej skasowałam. „Wesołych walentynek, moja ukochana". Przełknęłam głośno ślinę, przypominając to sobie. Nie byłam wtedy na to przygotowana. Byłam zdziwiona i przestraszona. Teraz patrząc na niego moje serce biło trzy razy szybciej niż normalnie, jak nie więcej. Myślałam, że dosłownie wyskoczy mi z piersi, albo, że wszystko słychać. Najgorsze było to, że wcale nie biło szybciej za sprawą stresu. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Straciłam swoją szansę, nie wykorzystałam jej i teraz nie mam do niej prawa, lecz wszystko wskazywało na to, że serce myśli inaczej.

- Dawno się nie widzieliśmy.... – powiedział, a ja wyczułam, że czuje się niezręcznie mówiąc o tym.

- Sześć lat – te słowa zabrzmiały tak sensownie i bezsensownie w moich ustach. Tak jakby nie mały dna. Tak jakby coś znaczyły, ale nikt nie miał siły i odwagi, by o nich myśleć.

- A więc... hmm... - wyraźnie nie mógł utworzyć zdania. Wydedukowałam, że chciał powiedzieć „po co tu przyszłam", ale brzmiało by to zbyt grubiańsko.

- Czy mogłabym u ciebie zostać przez ten weekend? - zapytałam, na wydechu, próbując to z siebie jak najszybciej wyrzucić.

- Eee – podrapał się po karku – to trudne pytanie – zaśmiał się, chyba histerycznie, lecz nie byłam pewna.

- Jeśli twoi rodzice mają coś... - zaczęłam.

- Nie – przerwał mi - to znaczy tak... ech, może napijesz się herbaty – zaproponował, zrezygnowany.

Dziesięć minut później siedzieliśmy już na kanapie, każdy z kubkiem herbaty w ręku.

- Możesz zostać – powiedział, gdy upijałam łyka.

- Tak? – Zapytałam, omal nie dławiąc się herbatą.

- Tak – odparł z uśmiechem widząc moje zaskoczenie. Nie widzę go od prawie sześciu lat, a on jak gdyby nigdy nic, jakby tych prawie sześciu lat nie było, pozwala mi zostać u siebie w domu. To bardzo... miłe.

Połowa nieba na ziemiWhere stories live. Discover now