ApplePie

179 25 2
                                    

Biorę gorący prysznic. Następnie suszę dokładnie włosy, ale ani razu nie patrzę w lustro. Wyraz twarzy mam obojętny, może nawet znudzony. Włosy wiążę w ciasny kucyk — z wyczucia, nawet nie sprawdzam, czy wykonałam fryzurę dobrze. Zapomniałam co to makijaż.
Zakładam dżinsy i bluzę. Wychodzę z domu.

Początkowo zakrywam oczy przed słońcem. Światło mnie drażni. Powodem tego było ciągłe przebywanie w ciemności.
Czuję się nieswojo.

On. Nie odezwał się od czterech dni. Za to odezwała się Kath. Dzwoniła uparcie na domowy telefon, prosiła o spotkanie... A ja w końcu uległam.
Uległość musiała leżeć w mojej naturze. Tak samo jak bunt, niestety przyćmiony przez przynależność.
Idę do niegdyś mojej ulubionej kawiarni. Pamiętam, jak z Kath zamawiałyśmy zawsze dużą ApplePie, prosząc o dużą ilość jabłkowego syropu i mleka by zabić smak gorzkawej kawy. Ktoś by pomyślał, że mogłyśmy prosić o czekoladę smakową, ale sam fakt picia kawy... Czynił nas niezależne i dorosłe.
Dzisiaj nie uśmiechałam się na to wspomnienie. Szłam obojętna na to, co mnie otacza. Mijam park, który zawsze zachwycał mnie swoim urokiem. Dzisiaj go nienawidzę.
Nienawidzę całego świata.

Nienawidzę siebie, bo jestem Jego. Nienawidzę Kath, bo nie jest w stanie mi pomóc. Nienawidzę tego parku, bo nadal jest piękny, nawet wtedy, kiedy moja dusza cierpi.

Wchodzę do kawiarenki słysząc charakterystyczny dźwięk dzwoneczków — znak dla personelu, że ktoś ich odwiedził. Poruszam się jak robot. Zimnym spojrzeniem witam się z koleżanką, by następnie utkwić wzrok w suficie. Nerwowo wykręcam sobie palce. Czuję się gorzej niż nieswojo. To był zły pomysł.

Kath wydaje się być wyraźnie zmartwiona.
— Ruby...

— Dla mnie mała z mlekiem — Prawie ją zagłuszam. Wzrok dalej utkwiony mam w suficie.

Czułam, że wstaje. Poszła złożyć zamówienie. Skorzystałam z okazji i rozejrzałam się po lokalu. Następnie przyjrzałam się ludziom, bojąc się, że w którymś z nich dotrzegę Jego. Drżę. Znowu.

Potem wpatrywałam się i wyłącznie w kawę. Panowała cisza, cisza przed burzą.

Nie byłam w stanie przełknąć czegokolwiek. W końcu wstałam chcąc powrócić do ciemnego pokoju.

— Cześć, Kath — pożegnałam się.

— Ruby, kurwa, czekaj — zatrzymała mnie chwytając za nadgarstek.

Wstrzymałam powietrze. Poczułam się osaczona, skrzywdzona... Tym drobnym gestem. Strach przejął nade mną kontrolę. Jęknęłam żałośnie wyrywając się z uścisku, przy tym popychając dziewczynę na stolik. Sama skuliłam się pod stołem, gdy ta wstała z ziemi ze strużką krwi na czole. Zakryłam dłonią uszy, jakby to miało odciąć mnie od tego miejsca. Kiwałam się w jedną i drugą stronę obserwując, jak Kath coś krzyczy i wychodzi zdenerwowana z kawiarni, a za nią przerażeni ludzie.

— Wiem, że tu jesteś — Szepnęłam.

W odpowiedzi otulił mnie chłodem.

— Nienawidzę Cię — Odpowiedziałam.

Wróciłam do mojego azylu.

Creepypasta | Przywłaszczyłem CięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz