II. Save me from myself.

46 6 3
                                    

Alex 

Promyki wiosennego słońca przedostają się przez nieszczelnie zasunięte okno do wnętrza sali tym samym zmuszają mnie do przebudzenia się. Przecierając oczy zerkam na łóżko obok. Dylan najwyraźniej już nie spał dobre kilka godzin co tłumaczą cienie pod jego nieskazitelnie brązowymi oczyma. Siedzi na brzegu ze słuchawkami w uszach i jak zawsze gapi się w sufit. Gdybym go nie znała pomyślałabym, że zwariował i pomylili mu oddziały. Co za koleś. Wsuwam rękę pod poduszkę w poszukiwaniu telefonu. Gdy już go mam sprawdzam godzinę. 7:46.

 - Dzień dobry młoda. -dochodzi do mnie zachrypnięty głos Dylana. 

- Się okaże. -posyłam mu uśmiech i wstaje z łóżka stękając jak stary dziadzio. Na co chłopak reaguje parsknięciem. Rany te łóżka są cholernie nie wygodne. Ale czego tu się spodziewać po polskim systemie szpitalnym. Zabieram z półki stojące przy łóżku jabłko i ruszam ku drzwiom. 

 - Dokąd się wybierasz, przed wizytą piguły?

 - Rozprostować nogi. Masz ochotę iść ze mną? -lubię jego towarzystwo, nawet jeśli polega ono na wspólnym milczeniu.

 - Zawsze. - wstaje, odkłada słuchawki na bok i idzie w moja stronę. Wychodząc na oddział widzimy jak starsi ludzie niemal biegną ku stołówce by odebrać porcje śniadaniową. My z Dylanem raczej nie jadamy szpitalnych posiłków. Smakują i wyglądają jak jedna wielka breja którą ktoś pociamkał i wypluł z powrotem na tacę. Okrucieństwo dla układu pokarmowego. Idąc białym korytarzem ciągnącym się do schodów na parter, spoglądając na odrywający się tynk od ścian i mijając osoby zdecydowanie starsze ode mnie zastanawiam się co tu robię. Przecież póki co czuje się świetnie. Moje przemyślenia przerywa głos mojego towarzysza.

 - Nie dziwi cie to, że jesteśmy tu jedynymi nastolatkami? - pyta przyjaciel marszcząc brwi.

 -Może trochę. -odwracam się i zadzieram głowę do góry by na niego spojrzeć. (Tak to konieczność przy moim nie całym metrze siedemdziesiąt, a jego stu osiemdziesięciu ośmiu centymetrach)-W sumie nie narzekam.

 - Cieszę się. - posłał mi uśmiech i ruszyliśmy z powrotem do sali.  

                                                                  ~x~

 Jesteśmy po wizycie pielęgniarki która zostawiła nam przedpołudniową dawkę leków , jak to mówi Dylan "prochów". Przygotowuje się do wyjścia na dziedziniec. Przyjemna pogoda aż prosi się o opuszczenie z tego bezdusznego miejsca jakim jest szpital.Odkąd nawiązałam nić porozumienia z Dylanem rzadziej tu przebywam samotnie. Nie ukrywam czasami brakuje mi tego. Siedzę i oglądam jak wszystko zaczyna budzić się z zimowego snu. Wyciągam mój notatnik. 

  Może ja też kiedyś się wybudzę z tego koszmaru i wrócę do normalnego życia. Bez szpitali...bez ograniczeń. 


Your Choise.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz