12. Mika... wszystko dobrze?

23.6K 1.6K 78
                                    

  Zostawił mnie... Tak po prostu mnie porzucił. Ten przeraźliwy ból w klatce piersiowej nie ustaje, tak samo, jak łzy. Gabriel zabrał mnie do siebie. Do nieba. Niebo bardzo się różni od piekła, ale jest tu równie pięknie... Nie. W piekle jest piękniej. Nic się nie równa z tamtym miejsce. Jego dom był duży i przypominał nowoczesną willę. Dostałem pokój na poddaszu, skąd widziałem panoramę nieba. Ogólnie jego dom jest na wzgórzu.

Mój pokój tak jak poprosiłem Gabriela, ma duże łóżko i wiszący fotel, w którym obecnie siedzę skulny i płacze. Pierwszy raz czuje się w ten sposób. Zraniony i odrzucony. Dlaczego mnie oddał... Myślałem, że jestem dla niego ważny. Ale najwidoczniej jestem tylko zabawką, którą nawet nie miał jak się pobawić...

Mimo to chcę być obok niego. Nawet jako zabawka. Byle by tam być. Chcę z nim spać, jeść przy nim śniadanie. Chce nosić tą pierdoloną obrożę. Nie... Ja nie chce... Ja pragnę znowu mieć ją na szyi. Bez niej czuję się jak wyrzucony na ulicę pies, który teraz musi się tułać po świecie i radzić sobie sam. Nawet jeśli teraz Gabriel się mną zajmuję to i tak czuję się w ten sposób.

***

Wziąłem go do siebie, bo co innego miałem zrobić. Dałem mu pokój i powiedziałem, że jeśli chce porozmawiać, lub po prostu posiedzieć przy kimś będę w salonie. Z jednej strony dobrze rozumiem Lucyfera, a z drugiej nie pojmuję. Zaczął działać chyba za późno. On już przecież go kocha... Jestem tego w stu procentach pewien. Nagle usłyszałem dziwny szum za sobą.

- Miło, że wróciłeś już do domu - usłyszałem niski, głęboki głos. Spojrzałem na czarnowłosego o fioletowych, bystrych oczach.

- Ciebie też miło widzieć Michale - przywitałem się. Usiadł obok mnie.

- Jak tam z małą? - zapytał.

- Dobrze... - odparłem smutno.

- Skoro dobrze, to co to za ton? - spojrzał mi w oczy.

- Martwię się o Lucyfera i Mikaela...

- Ten chłopak z równowagi? Co się takiego stało?

- Lucyfer... On płakał... A Mika... Został porzucony. Oby dwoje cierpią, a ja chcę pomóc, tylko nie wiem jak... - westchnąłem.

- No to grubo.... Wiesz... Pomógłbym, ale sam rozumiesz, że z nim nie chcę mieć do czynienia - powiedział trochę oschle. Doprawdy zostałem jedynym aniołem, który jeszcze wspiera Lucyfera.

- A co do chłopaka... Z tego, co pamiętam, jego rodzicielka jest tu w niebie... Może znajdę gdzie mieszka i wiesz... Odwiedzi ją... Zapomni na chwilę o tym pomyleńcu - dodał już łagodnie i z typowym dla niego półuśmiechem.

- Mógłbyś? - zapytałem cicho.

- Jasne... A i trzymaj młodego z dala od Muriela... Wiesz, jakie on ma serce... Zaraz zacznie mówić, że znowu się spotkają czy inne bzdety...

- Szczerze... Wolałbym, by byli razem... - mruknąłem, a on westchnął.

- Nie potrafię cię zrozumieć Gabusiu... Ale to twoja decyzja... A ja spadam szukać adresu - poklepał mnie po ramieniu i zniknął. Westchnąłem. Co ja mam zrobić, by im pomóc? Chcę, by byli razem szczęśliwi, ale wtedy Mika musiałby być... No tak!

****

Już pod wieczór dostałem wiadomość od Michała. Napisał, że będę mieć jutro gościa, i chyba zmieni podejście do sprawy Lucyfera oraz Miki... Nie wiem czemu i o co mu chodzi.

Zajrzałem do Mikaela... Siedział skulony na fotelu. Płakał przez sen i co jakiś czas mówił coś niezrozumiałego o Lucyferze. Delikatnie przeniosłem go do łóżka, obmyślając dokładny plan działania. Już widzę, ile będzie papierkowej roboty... A co dopiero rozmowy z najwyższym...

Patrzyłem chwilę na chłopaka. No, może nie chwilę, bo wybiła północ. Nagle rozniósł się dookoła krzyk Michała. Pobiegłem do salonu, gdzie stał, a na kanapie siedział Ezekiel. Byłem mocno zaskoczony.

- Mówiłem, że jutro... Teraz już dziś masz gościa... - uśmiechnął się nieznacznie i zniknął. Spojrzałem pytająco na młodego diabła.

- Jak ty go przekonałeś, by cię tu wpuścił?

- Normalnie... Oddałem skrzydła i calutką moc na czas pobytu tutaj... - odparł szybko...

Usiadłem w fotelu naprzeciwko niego. Widać było, że ma mi coś ważnego do powiedzenia. Postanowiłem go w pełni wysłuchać.

***

Obudziłem się rano, a za mną leżało coś. Coś, co kształtem przypominało człowieka. Nie otworzyłem oczu, pewny, że to wszystko było tylko złym snem. Obróciłem się przodem do Lu i powoli otworzyłem zapłakane oczy... to nie Lu!

- Ezekiel! - krzyknąłem, wstając. Przetarł zaspany oczy i spojrzał na mnie z wyrzutem.

- Mika nie krzycz... I daj spać, jest szósta rano, a wyobraź sobie, jestem wyjątkowo zmęczony, bo chyba do trzeciej gadałem z Gabim... Pozwolił mi zostać na dzisiaj i mogłem spać z tobą... Mówię, zanim zalejesz mnie potokiem pytań... A teraz spać - powiedział i przyciągnął mnie do siebie, mocno obejmując. Nie wytrzymałem i wtuliłem się w jego klatkę piersiową...

- Ezekiel... - powiedziałem cicho.

- Hmm?

- Czy... znaczy.... Co u Lucyfera teraz słychać? - zapytałem cicho, mocno się rumieniąc i zaczynając na nowo płakać. Objął mnie mocniej.

- Płacz... On też płacze - powiedział.

Lucyfer płacze... za mną? Dlaczego płacze...? Nie chcę, by płakał...

- Mika... Wiesz, co oznacza czarny kolor? - zapytał.

- Mrok... Strach? Nie wiem - płakałem w jego czerwoną koszulkę.

- Depresję... Smutek... Tęsknotę... Ale także strach... Takie są teraz oczy Lucyfera... Obiecałem, że nic ci nie powiem, poza tym, jakie są jego oczy i że płakał... A i że on się po prostu bał... Nie bądź na niego zły, bo on cie kocha... - po tych słowach rzucił ciche „idź jeszcze spać" i sam zasnął. Ja zresztą też... Zrobiło mi się trochę lepiej po tym, jak powiedział, że Lu mnie kocha... A z drugiej strony to jeszcze bardziej boli. No bo skoro mnie kocha, to dlaczego mnie zostawił? Obecność Ezekiela też mi pomogła. Jest moim prawdziwym przyjacielem. Nie wiem, co bym bez niego zrobił.

Śnił mi się Lu... ten z pierwszego dnia. Nieznajomy i dziwny, ale miły i bardzo dziwny. Śniło mi się to, jak mnie przytulał, gdy patrzyłem pierwszy raz na piekielne morze. To jak zakładał mi obrożę.... to jak mnie pocałował. Tak delikatnie i czule. Potem jak się wystraszyłem Diega i to jak mnie trzymał w ramionach. Śnił mi się jego uśmiech i jego wspaniały głos, który mówił do mnie. Tylko do mnie.

Obudziłem się a Ezekiel dalej spał. Spał tyłem do mnie i mruczał coś przez sen o jakimś Berialu. Nie wiedziałem, czy go budzić, czy nie więc poszedłem na fotel. Zawieszony na suficie będzie wspaniałą huśtawką. Zacząłem się w nim bujać. Skuliłem się i znowu zacząłem myśleć o Lu. Łzy wróciły.

Czy przez pięć dni można się w kimś na poważnie zakochać... widocznie tak?

***

Przyglądałem się chłopakom, gdy siedzieli na tarasie i się śmiali. To dobrze, że Mika się uśmiecha, mimo że w jego oczach dobrze widać smutek i tęsknotę. Przynajmniej udaję, że nie jest tak źle. Może chce pokazać, że jest silny. Nie wiem, ale i tak widać że obecność diabła wiele dała.

Bardziej jednak martwi mnie to, co usłyszałem w nocy od Ezekiela. Z Lucyferem jest bardzo ciężko i boję się jakie będą tego skutki.

***

Następnego ranka Ezekiel musiał wrócić do piekła a Mika siedział sobie sam na tarasie. Konkretniej siedział na barierce i wymachiwał nogami. Nie płakał. Patrzył się smutno w krzak białej róży.

- Mika... wszystko dobrze?- zapytałem, podchodząc do niego z kubkiem herbaty. Podałem mu kubek.

- Czerwone byłyby ładniejsze... - powiedział tylko tyle.

- Bardziej piekielne, co...? Hmmm... - oparłem się o barierkę i wyciągnąłem rękę w stronę krzewu. W jego stronę puściłem niewielką iskrę i kwiaty powoli zabarwiły się na czerwono.

- Takie same rosną w ogrodzie Lu... - Spojrzałem na niego. Uśmiechał się smutno, patrząc na krzak. Westchnąłem.

- Mika... Możesz zapomnieć o nim na jeden dzień... Chce cię zabrać w jedno miejsce i nie chcę, byś był smutny.

***

Nie wiedziałem, gdzie Gabriel chce mnie zabrać, ale jechaliśmy już chyba z trzy godziny. Muszę przyznać że niebo było wspaniałe. Jednak dominowały tu zimne kolory. Tak jak teraz. Jechaliśmy przez las iglasty. Igły drzew były pastelowo granatowe a pnie drzew ciemnobrązowe. Wszystko lśniło, jakby było z lodu, albo kryształów. W środku tego lasu było w sumie nieduże miasto. Podjechaliśmy pod jakiś dom.

- Jesteśmy na miejscu... Miasto Kryształów, ulica Topazowa osiem - powiedział archanioł, wysiadając z auta... Też wyszedłem. Uśmiechnął się do mnie i podszedł do drzwi niedużego, ale ślicznego domku. Przy chodniku prowadzącym do owych drzwi rosły tulipany o kryształowych płatkach. Heh...mama kochała tulipany. Gabriel zapukał do drzwi. Stałem obok niego, rozglądając się wszędzie. Otworzyła nam młoda kobieta o krótko ściętych włosach na boba w kolorze brązowym i o błękitnych oczach. Patrzyłem na nią zaskoczony.

- Och... Witam panie Gabrielu... Czym zawdzięczam pańską wizytę, archaniele? - zapytała uprzejmym tonem. No tam bardziej ją zainteresował archanioł, który perfidnie zasłonił mnie swoimi trzema prawymi skrzydłami.

- Witam Amelio... cóż.... przyprowadziłem kogoś, kto za tobą tęsknił - uśmiechnął się i odsłonił mnie, składając skrzydła. Popchnął mnie ręką w stronę kobiety. A ona... Ona uśmiechnęła się promiennie.

- Mika... Boże drogi, jak mi cię było brak - przytuliła mnie mocno. Zaczęła cicho płakać, pewnie ze szczęścia.

- Mamo... - mruknąłem tylko tyle, tuląc się do niej. Byłem od niej tylko trochę wyższy. Haha, a jak umierała, byłem od niej niższy o głowę.

- Jak ty wyrosłeś skarbie... I wyprzystojniałeś - zaśmiała się, a ja posłałem jej uśmiech... Starałem się cieszyć tą chwilą i nie myśleć o Lucyferze...

***

Minął już chyba miesiąc, od kiedy Mikaela jest w niebie. Wydaje się być w normalnym stanie, ale zauważyłem że co noc płaczę. Czasem przychodzi porozmawiać, zmęczony tym wszystkim. Tydzień z tego miesiąca spędził u matki, która mówiła że płakał przez sen i nie rozumie dlaczego. Poznał też Michała, z którym się dość dobrze dogadał. Muriel, który był tu wczoraj, grał z Miką w siatkówkę na polu. Dobrze się razem bawili. Niestety, nie mam wieści co z Lucyferem. Ech... Od kilku dni pracuję nad realizacją swojego planu, ale czy się uda... Czeka mnie jeszcze to, co najgorsze... Rozmowa z Bogiem... Nie wiem, jak to się skończy.

Teraz patrze jak Mika leży na trawie obok krzewu czerwonych róż z jedną z nich w ręce. Ogląda ją smutnym stęsknionym wzrokiem. Podszedłem powoli i usiadłem obok niego.

- Mika, powiedz mi... Dalej go kochasz? - zapytałem. Spojrzał na mnie czerwonymi od łez oczami. Musiał płakać, zanim przyszedłem.

- Czy kocham... - zaczął cicho, obrywając pierwszy płatek róży. Obrywał je chwilę, aż został jeden. Wyrwał go i dokładnie mu się przyglądnął. Był czerwony i w kształcie serca. Wbijając w niego paznokieć, napisał „Lu", podał mi płatek i spojrzał w niebo, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.

- Kocham go... Zrobiłbym wszystko, by móc być obok niego.

~~~

1688 słów.... miało być o 22 mniej więcej, ale nie udało się XD.

No Mikuś jest już miesiąc w Niebie a Lucyfer w piekle. Oddzieleni od siebie. Następny rozdział zacznę od tego Jaki jest Lu przez ten właśnie miesiąc. Mam nadzieje że się wam rozdział spodobał i czekacie na następny. Niestety a może stety , zostało tylko kilka rozdziałów.... z resztą sami zobaczycie. Chce też powiedzieć że po tym będzie prawdopodobnie druga część tylko że o kurczakach. Hihihi. Główny bohater będzie Kawaii~ Może nawet bardziej od Mikaeli... o ile się da ...

A teraz spadam na obiad a wy czekajcie na kolejny rozdział który postaram się napisać jak najszybciej ale nie wiem jak to wyjdzie bo szkoła...Ech...

~Pozdrawiam Nir666 cI:{D i pan w meloniku


W Niewoli Szatana *yaoi* (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz