Obrót. Uderzenie. Skok. Zwycięstwo.
Chłopak spojrzał na czerwony manekin. Cztery cięcia, pierwsze podrażniające struny głosowe, drugie tuż nad kością policzkową, trzecie pieszczące odsłoniętą, lewą łydkę i czwarte, które blokuje możliwość korzystania ze zmysłu wzroku. Podcięcie nóg, upadek. Przy odrobinie szczęścia lekki wstrząs mózgu, możliwość krótkotrwałej głuchoty. Na koniec szybki taniec zwycięstwa i jakaś cięta riposta.
Brunet potrząsnął lekko głową. Jego myśli były chaotyczne, zbyteczne przy wykonywaniu zadania. Spojrzał w górę. Przed nim niebo barwiło się na różne odcienie czerwieni, pomarańczy, żółci i gdzieniegdzie ciemnego granatu. Kolejny obrót wokół własnej osi, kolejny dzień mija, jakby tak było odkąd powstał świat. Dla zielonookiego narodziny wszechświata odbyły się dwanaście miesięcy, dwa tygodnie i jeden dzień temu. Idąc tym tropem świat miał nieco ponad rok, choć Cole kończył już siedemnaście lat.
Sięgnął po wodę, ocierając mokre czoło nadgarstkiem. Wypił całą zawartość butelki, po czym, chwytając beżowy ręcznik, wrócił do budynku, w którym aktualnie mieszkał. Kilka starych, zakurzonych, pustych pokoi - niektóre z nich zamknięte na klucz - jeden duży salon i dwie zagospodarowane sypialnie - tak można było określić wnętrze tak zwanego domu. Na zewnątrz drewniany budynek był otoczony murami i miał niewielkie pole do ćwiczeń.
Wszystkie te rzeczy brzmiałyby jak siedlisko luksusu, gdyby to nie była szczera prawda.Zielonooki włączył telewizor, rzucił w kąt butelkę i ręcznik, po czym zaczął ściągać z siebie przepocony podkoszulek. Obolały skierował swoje kroki w stronę łazienki, gdzie czekała go nagroda za całodniowy trening.
– Zimny prysznic – mruknął pod nosem, odkręcając lodowaty strumień wody.
Zdjął resztę swojego ubrania i wskoczył do kabiny. Po plecach bruneta przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Po chwili jego ciało zaczęło przyzwyczajać się do temperatury cieczy. Wszystkie mięśnie Cole'a powoli się rozluźniły. Chłopak odgarnął gęste włosy z twarzy i skierował swoją twarz ku górze. Najprzyjemniejsza czynność dnia została oficjalnie zakończona.
– Teraz mogę umrzeć w spokoju – szepnął brunet, zakładając spodenki i koszulkę.
Chłopak odłożył brudne ubrania do kosza, po czym wrócił do salonu, by tam wlepiać bezsensownie swoje ślepia w telewizor. Gdy się zmęczył oglądaniem, poszedł spać. Następnego dnia wstał wcześnie rano i zjadł śniadanie. Założył czyste ubranie. Stawił się punktualnie na trening. A dni mijały, codziennie tak samo. Spać, jeść, ubrać się, trenować, wziąć prysznic, oglądać, spać, jeść, ubrać się... Każda kolejna doba przypominała poprzednią, błędny krąg nie wnosił nic do życia chłopaka. Dlaczego więc nigdy nic z tym nie zrobił?
– Nuda – mruknął, przełączając na kolejny program. – Wszędzie to samo... Nuda...
Cole nie chciał nic zmieniać w swoim życiu. Znalazł się tutaj, w tym starym, opuszczonym wręcz budynku, przez chęć bycia panem swojego losu. Podróżując po górach, spotkał pewnego staruszka, który nie zdawał się zwracać uwagi na wysilających się wokół niego alpinistów. On po prostu siedział na jednej ze skał, kilka set metrów nad poziomem morza. Pił herbatę (!). Brunet zatrzymał się nieco oszołomiony, lecz także nico zmartwiony. Chciał pomóc mężczyźnie zejść, tak po prostu, bezinteresownie.
– Mów mi Sensei-Wu, dziecko – odezwał się po raz pierwszy starzec, gdy oboje znaleźli się na stałym gruncie.
– Sensei? – Prychnął nieco rozdrażniony brunet. – Uczysz naiwnych, jak magicznie znaleźć się w połowie drogi na szczyt?
CZYTASZ
【NINJAGO: Kroniki Mistrzów】
FanfictionPrzez wieki krążyła wśród ludu legenda, tłumacząca niezrozumiałe zjawiska działaniami zamaskowanych wojowników, którzy podobno ochraniali mieszkańców, chowając się w cieniu i unikając wzroku gapiów. Jednak tak naprawdę jedynie nieliczni ujrzeli wojó...