Minęło sześć tygodni.
Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, widziałem przed sobą niewinnego, przerażonego szczeniaczka. Od tamtej pory moim zadaniem stało się nauczanie młodszego chłopaka. Musiałem przyznać, że pierwsze lekcje szły nam całkiem dobrze - nie przerywał mi, słuchał uważnie każdego mojego słowa i wykonywał dokładnie wszystkie polecenia. Jednakże, jak to bywa w życiu, wszystko w jednej sekundzie się zmieniło.
Nie dosłownie.
Spojrzałem po raz kolejny w stronę szatyna. Poprawnie, choć z ostrożnością, unikał to kolejnych ciosów jednej z maszyn. Jego ciało było napięte, a twarz wykrzywiała się z niezadowolenia. Chłopak, gdy popełnił jeden błąd, zaczął potykać się coraz częściej, aż upadł. Prychnąłem pod nosem. Przeniosłem wzrok nieco niżej, koncentrując się na desce przede mną. W ręku trzymałem ostrze, a na mym pasie utrzymywał się biały fartuch. Dokładnie przycinałem to kolejne części drewna, aby w przyszłości móc stworzyć z tego stabilny mebel. Mimowolnie nuciłem coś cichutko, abym jedynie ja słyszał sens słów czy też rytm melodii.
– Co robisz? – Wysoki głos zawołał z góry.
Drgnąłem, prawie upuszczając narzędzie. Cmoknąłem. Poirytowany, podniosłem wzrok, aby spotkać się z zaciekawionymi oczami towarzysza. Czy tak mógłbym go określić? Nasze relacje były proste, lecz jak trudne do nazwania. Nauczyciel i uczeń? Znajomi? Żadne z tych słów nie potrafiło określić, w jakich relacjach znajduję się z Jay'em.
– Coś, nie Twoja sprawa – odparłem chłodno, nie czując potrzeby, by mu się tłumaczyć. – A ty przypadkiem nie miałeś trenować?
– Już skończyłem – odpowiedział cicho, najwyraźniej nieco urażony.
– To idź wziąć prysznic.
Chłopak skrzywił się lekko. Postał jeszcze przez chwilę, po czym ruszył w stronę swoich rzeczy. Odprowadziłem go wzrokiem. Odetchnąłem, po czym wróciłem do pracy. Pierwsze cięcie, drugie cięcie, trzecie cięć-
– Cholera – warknąłem, gdy ostrze musnęło wierzch mojej dłoni.
Odłożyłem narzędzie i spojrzałem ponownie na ranę, z której ciekła czerwona ciecz. Rozejrzałem się wokół. Nie widząc innej opcji, schyliłem się po leżącą niedaleko koszulkę i oberwałem jej rękaw. Obwiązałem dłoń materiałem, który lekko się zaczerwienił. Odwróciłem głowę, szukając wzrokiem swojego stanowiska pracy.
Ha?
Przy stole stolarskim stał Jay. W rękach miał stare ostrze, którym powoli, ale dokładnie obrabiał ciemną deskę. Zacisnąłem dłonie w pięści. Lewa ręka zaczęła mi drętwieć, a krwawienie stało się intensywniejsze. Poczułem jak moja twarz czerwienieje ze złości. Wstałem i podszedłem do chłopaka.
– O czym ty myślisz, smarkaczu? – Powiedziałem, wyrywając mu z dłoni narzędzie i odkładając je na bok. – To nie jest zabawka dla dzieci.
– Mówi to gość, który zaciął się przy obrabianiu deski – prychnął szatyn, zakładając ręce na klatkę piersiową.
– Słuchaj no, gnojku – zacząłem, czując wrzącą się we mnie krew. – Nie mów do mnie takim tonem.
– Spokojnie, Cole'uś. Masz szczęście, że poznałeś mnie, genialnego wynalazcę! – Powiedział dumnie, śmiejąc się pod nosem. – Już w czwartej klasie zrobiłem swoją pierwszą szafkę nocną!
– Ach tak? – Rzuciłem beznamiętnie, zasiadając przy stanowisku pracy.
– Tak! I to nie jest jedyne, co potrafię!
CZYTASZ
【NINJAGO: Kroniki Mistrzów】
FanficPrzez wieki krążyła wśród ludu legenda, tłumacząca niezrozumiałe zjawiska działaniami zamaskowanych wojowników, którzy podobno ochraniali mieszkańców, chowając się w cieniu i unikając wzroku gapiów. Jednak tak naprawdę jedynie nieliczni ujrzeli wojó...