Mały pamiętnik nietypowej nastolatki o wysokich, nieraz przerastających ją, ambicjach. Zwykłe, pełne nauki, poukładane życie, przeradzające się w niezwykłą opowieść o przyjaźni, miłości, poświęceniu i pasji. Jedna decyzja potrafi zmienić bieg czyjeg...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Mówi się, że jedną z rzeczy, których nie uczy szkoła, jest planowanie i porządkowanie wolnego czasu. Niektórzy twierdzą też, że szkoła usilnie zabija ambicje, drzemiące w młodych ludziach. Moje życie od najmłodszych lat wyglądało mniej więcej, jakby zebrać je w jedną kupę a potem starać się stworzyć z niego maleńkie kwadraciki, które możnaby upchać w grafik. Szkoła. Zajęcia dodatkowe. Obiad. Trzygodzinny trening. W parę - tych co po ambitniejszych dni - wciskano także do listy sześcianik "Szkoła po szkole." Bo przecież 14-sto letnia dziewczyna nie marzy o niczym innym, jak tylko wkuciu dwóch rozdziałów z obszernego podręcznika do biologii, tuż przed czekającym ją wyciskiem. Napięte tempo życia dawało mi chwilę oddechu dopiero wieczorem - przemyślenia tuż przed snem. Stosunkowo wolnymi dniami były tylko niedziele - lecz w te często wyjeżdżałam na przeróżne zawody. W całym tym ogromie zajęć i obowiązków zawsze trapiło mnie jedno pytanie. "Gdzie do jasnej cholery uciekło moje zasrane życie?" Jako dziecko miałam nierealny sen. Sen o wyjeździe do Ameryki. O zostaniu najzwyklejszą nastolatką, która najpiękniejsze momenty swojego życia spędzałaby wraz z przyjaciółmi - na odpałach, głupawkach, śmiechu. Która by piękne momenty miała. Która wychodząc ze szkoły, nie musiałaby się o nią martwić aż do kolejnego ranka. Surrelistycznie cudowny sen. Obudziłam się jako 14-sto latka skazana na sukces. Sukces. Sukces. Sukces. Sukces. Zawsze chciałam się zakochać. Czuć stres, motyle kotłujące się w brzuchu - przy pierwszym pocałunku. Chciałabym choć raz być nieprzygotowana. Pójść na kartkówkę, nie mając pojęcia z czego nawet ma ona być. Chciałabym, kurwa, nie prowadzić zeszytu... z fizyki, geografii, może historii i WOSu. Ba, chciałabym się zerwać z jakiejś lekcji. Dreszczyk emocji, woo hoo. Chciałabym móc śpiewać. Nie chodzić na żadne lekcje, kursy, próby. Śpiewać sama dla siebie. Może nawet innych. Chciałabym być traktowana jak człowiek - mieć własne zdanie, podejmować decyzje i odpowiadać za nie. Nie maszyna. Sukces. Sukces. Sukces. W szesnaste lato mojej ziemskiej katorgii życie zatrzęsło mi się w posadach, zakotłowało. To miał być mój ostatni wolny czas. Po wakacjach szłam do liceum. Czas laby i zabaw miał ustąpić niewolniczej nauce biologii, chemii i matematyki. Ambicje mojej mamy jak za rączkę ciągnęły mnie wprost na politechnikę, a może nawet medycynę.