Rozdział 2

83 8 3
                                    

- Uważaj na drzwi. - Brad wziął mnie za rękę i pomógł mi wyjść z samochodu.
Zostałam wypuszczona ze szpitala, lekarze, po tygodniowej obserwacji uzgodnili, że już jest wszytko dobrze i mogę wrócić do domu.
Domu.
Gdyby to było takie proste.
Bradley powiedział mi, kiedy leżałam ostatni dzień w szpitalu, że teraz zaczniemy wszytko od nowa.
Zgodziłam się.
Nie przewidziałam jednak, że Brad kupi ze swoich, ciężko zarobionych pieniędzy nowy dom.
Wychodząc ze szpitala oznajmił mi, że kupił nowe mieszkanie dla nas. Byłam wściekła.
Nie chcę być zależna od niego i jego pieniędzy.
Sama mogę iść do pracy i coś zarobić, ale moja utrata wzroku mnie ogranicza.
Nie odzywałam się do niego. Całą podróż odbyliśmy w grobowej ciszy. Brad nawet nie włączył radia. Jedyne co było słychać to nasze oddechy, lub jego głośne westchnienia, kiedy kładł (podczas stania na czerwonym świetle) swoją rękę na moją dłoń. Ja jednak odsuwałam ją za każdym razem, kiedy poczułam jego dotyk.
Kiedy byliśmy już na miejscu, chciałam wyjść z pojazdu sama, aby pokazać mu, że mogę poradzić sobie sama, on wysiadł szybko i zanim postawiłam jedną nogę na ziemi już złapał mnie za rękę.
Wysiadłam, nie dziękując mu za jego pomoc.
Próbowałam wyrwać z jego uścisku moją dłoń, on jednak odwrócił mnie szybko w swoją stronę. Nie spodziewałam się tego ruchu i moje nogi zaplątały się. Brad szybko złapał mnie w swoje silne ramiona.
Oddychał ciężko. Czułam jego oddech tuż przy swoim uchu.
- Przestań. Nie traktuj mnie tak jak ciebie traktował ojciec. Nie jestem powietrzem.
Położyłam swoje dłonie na jego klatce piersiowej i z całej siły go odepchnęłam. Brad jednak był bardziej wysportowany i silniejszy ode mnie. Złapał mnie szybko za obie dłonie, położył je na moje plecy i tym samym nie pozwolił mi się poruszyć.
- Puść mnie! - Zaczęłam się wyrywać, on ścisnął mocniej moje nadgarstki.
- W końcu się odezwałaś. - Zaczął iść do przodu, ja byłam zmuszona iść do tyłu, bo nie pozwolił mi się odwrócić.
Puścił moje dłonie i zrobiłam krok w tył. Za plecami czułam coś zimnego i twardego. Byłam przeciśnięta do ściany. Chciałam uciec, ale wiedziałam, że jego dłonie są wokół mojej głowy. Nie mogłam uciec.
- Becca, - poprawił moje włosy. - Przestaniesz przede mną uciekać? Czy będę musiał tak do końca życia za tobą biegać i cię prosić? Moja cierpliwość też ma swoje granice. - Oparł swoje czoło o moje.
- To mnie zostaw i będziesz mieć spokój! - Wykrzyknęłam mu prosto w twarz.
- Wiesz, że tego nie zrobię, prawda?
Chciałam odpowiedzieć, ale on mnie "przymknął", całując mnie prosto w usta. Odwzajemniłam go. Czułam, że się uśmiecha. Położyłam rękę na jego włosach i zaczęłam je lekko ciągnąć. Revier jedną rękę położył na moich plecach, drugą położył na moim brzuchu pod moją bluzką.
- Może przestalibyście się miziać i weszli do domu? - Dobrze znałam ten głos, to był mój młodszy brat - Oscar.
Oderwaliśmy się od siebie. Miałam nadzieję, że nie byłam czerwona jak burak.
- Becca! - Moja młodsza siostra przybiegła i uścisnęła mnie mocno.
Kucnęłam i pocałowałam ją w policzek.
- Tęskniłam Bree.
Brad położył mi rękę na ramieniu i pomógł wstać.
- Twoja siostra jest zmęczona, musimy dać jej odpocząć. - Ścisnął mnie mocno do siebie.
- A weźmiesz mnie na barana jak wczoraj wieczorem? - Wnioskuję, że Brad ma już dobre stosunki z moją siostrą, ciekawe jak idzie mu z Oscarem.
- Ty mu nie dasz spokoju. - Ktoś się zaśmiał. Musiał chwilę poczekać aż rozpoznałam ten głos. To Robert Revier - starszy brat Brad'a. - Miło cię wiedzieć. - Przytulił mnie mocno.
- Chodźcie do domu, a nie będziecie się ma dworzu witać i jeszcze biedulka zachoruje. - Była to Mali. Cieszę się, że nic jej nie jest, kiedy zobaczyłam ją u Jack'a nie wyglądała za dobrze.
Robert zaprowadził mnie do środka, Brad musiał wziąść na barana moją siostrę.
Po chwili do wnętrza domu zaprowadził mnie Brad, Robert musiał pomóc Oscarowi z jego rowerem. Czyli Oscar nie cierpiał mojego chłopaka.
Stanęliśmy w jakimś pomieszczeniu, Brad usiadł na fotelu lub kanapie i po chwili pociągnął mnie lekko do siebie i usiadłam mu na kolanach.
Oparłam się o jego tors.
- Witaj w domu. - Pocałował mnie w policzek.
- Brad, możesz na chwilę? - Robert zawołał brata.
- Przepraszam, zaraz wrócę. - Posadził mnie na fotelu, pocałował w czoło i wyszedł.
Zostałam sama. Oparłam się o fotel i podniosłam głowę do góry. Mam nadzieję, że teraz będzie już dobrze. Położyłam dłoń na brzuchu i zaczęłam myśleć nad imieniem dla dziecka.
Nagle usłyszałam jakiś huk spadających sztućców. Wstałam i poszłam w tamtą stronę.
Usłyszałam, że Brad rozmawia z Robertem i Mali. Rozmowa jednak nie była zbyt spokojna.
- Nie zostawię jej. Nie w takim stanie! - Bradley był wściekły.
- W takim razie, tata każe ci zabrać swoje rzeczy w domu, bo nie chce aby jego syn zmarnował swoje życie z jakąś kaleką.
- I ty jesteś po jego stronie?! - Wrzasnął Brad, waląc mocno pięścią w stół.
- Uspokójcie się! - Krzyknęła Mali. - Brad, nie martw się będziemy po twojej stronie. Robert tylko przekazuje ci wiadomość od ojca.
- A co ja powiem mojemu dziecku, kiedy się urodzi? Że co, przykro mi dziadkowie nie chcą mnie znać? - Bradley płakał.
- Ej brat przestań. Teraz zajmij się Beccą, będzie dobrze zobaczysz. - Robert zaczął go pocieszać...

~03~ Zaufałam CiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz