Rozdział 11 - Podziękowanie

1.5K 147 32
                                    

Na zewnątrz pogoda nie była zbyt piękna. Padał deszcz i grad. Wiatr wirował na dworze. Mimo że klimat był dżdżysty i pochmurny to w pokoju numer sto piętnaście atmosfera również nie była zbyt wesoła. Lucy siedziała jak wryta, podziwiając osobę znaną jako jej bohaterem lub wybawcą, który aktualnie zachwycał się jej zwyczajnym wyglądem. Magdallen czuła się w tej sytuacji bardzo niekomfortowo i w dodatku niepotrzebnie.

- To ja może pójdę po te leki - powiedziała przed wyjściem z pokoju.

Wybawca oparł się plecami o ścianę.

- Jak się czujesz? - zapytał, patrząc na biały sufit.

- Dobrze - odpowiedziała szybko i wbiła wzrok w ziemię.

Zapadła niezręczna cisza. Lucy zaciskała nerwowo koniec szpitalnej pościeli. Wybawca podszedł do jej łóżka i usiadł na jego krawędzi. Jego wzrok utkwił w pustej przestrzenj. Z jego twarzy można było odczytać smutek, zakłopotanie i małą nutkę radości.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiłem - uśmiechnął się smutno i kontynuował dalej. - Gdy znalazłem cię na dachu szkoły, byłaś cała we krwi. Zamarłem. Chwyciłem cię w ostatnim momencie przed atakiem Lisanny. Odczuwałem pewną radość, że cię uratowałem, ale nie trwała ona długo. Byłaś poobijana, zakrwawiona i nieprzytomna. Przestraszyłem się. Bez wahania pobiegłem w stronę szpitala. Nadal pamiętam tę chwilę, gdy wieziono ciebie na salę operacyjną. W pewnej minucie moje serce przestało bić. Nie rozumiałem wtedy z jakiego powodu. Teraz już wiem - jego oczy zaszkliły się. - Bałem się, że cię stracę.

Sam nie wiedział, czemu to mówił.  Czuł jakąś wewnętrzną potrzebę zwierzenia się komuś. Przełknął głośno ślinę i wznowił przemowę:

- Teraz, gdy jest już po wszystkim, to zastanawiam się, o czym aktualnie myślisz. Czy zrobiłem dobrze, ratując cię? - zmarszczył brwi. - Czy moja reakcja na atak Lisanny była prawidłowa? - podparł głowę ręką. - Czy powinienem w ogóle tam przychodzić? - prychnął. - Ciekawi mnie, jaka jest twoja odpowiedź na wszystkie pytania, ale raczej jej nie usłyszę, prawda?

Po raz kolejny zapadła grobowa cisza. Słychać było jedynie odbijające się od dachu krople deszczu, które później spływały na dół po rynnie. Gdy stukanie ucichło, wybawca ciągnął dalej. 

- Dlaczego milczysz? - stukał palcami jednej ręki o kolano. - Dlaczego mi nie odpowiesz? Ignorujesz mnie? Boisz się? Nie chcę być dla ciebie uporczywy. Jeśli przeszkadza Ci moja obecność, to mogę stąd iść. Jedno twoje słowo i mnie nie ma - głęboko westchnął.

Prawda była taka, że nie chciał się ruszać z tego miejsca. Chciał dowiedzieć się wszystkiego. Co robiła na tym pieprzonym dachu i dlaczego była tam też Lisanna. Nie wymagał wiele. Prawda go interesowała i zbieg wydarzeń.

Oparł rękę o kolano i oczekiwał na od niej choćby jakiegoś znaku życia.

- Lucy może lepiej będzie, jak zostawię cię samą? Przemyślisz sobie wszystko na spokojnie, a jutro tu wrócę, ok? - nie chciał, ale uważał, że tak może będzie lepiej. 

Wstał ze szpitalnego łóżka, poprawił swoją kurtkę i wolnym krokiem kierował się ku wyjściu. Chwycił zimną klamkę od drzwi. Gdy miał już opuścić to pomieszczenie, coś ograniczyło jego ruchy. Nie mógł zrobić kroku naprzód. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że ktoś przytula go od tyłu. Kątem oka spojrzał na tę osobę. Była to Lucy. Jej zimne i drżące ręce oplatywały jego tułów. Ona sama jednak dygotała. 

Szkolny zawrót głowy - NaLu ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz