Rozdział 1.

529 24 3
                                    

~Oczami Maryse~
Szłam długim korytarzem razem z mężem do gabinetu Valentine'a, czuję się jakbym szła do gabinetu dyrektora jak w szkolę. W końcu doszliśmy spojrzałam na Roberta, kiwnął głową, żeby zapukać i nacisnąć klamkę ze zdenerwowaniem zapukałam, kiedy usłyszałam ciche proszę nacisnełam klamke i weszlismy.
- Valentine chcialeś nas widzieć.
- Ach tak, zapomniałem. Proszę siadajcie. - Pokazał ręką na fotele przed biurkiem. Nigdy tu nie byłam kolory ścian były szare, podłoga z płytek a meble brązowe, fotele z czerwonej skory nie pasowały do wystroju ale nic nie mówiłam.
- A więc o co chodzi? - Zapytał mój mąż, unosząc kącik ust. Valentine spojrzał na niego odłożył papiery i złączył swoje ręce.
- A więc tak. Mam do Was prośbę i nie wiem czy Wy się zgodzicie albo czy moje dzieci się zgodzą...
Robert mu przeszkodził w dokończeniu.
- Valentine, mów szybko o co chodzi. - Zaniepokojony tymi słowami mąż ścisnął skórę w fotelu.
- Nie przerywaj mi... Chcę Was prosić o to, żeby moje dzieci zamieszkały u Was. Muszę wyjechać z Jocelyn na kilka dni do Nowego Yorku w sprawie Kręgu.
Ja i Robert spoważnieliśmy, ze my mamy opiekować się najlepszą lowczynią i jej bratem?! Nie, przecież Robert nie może się zgodzić nie może.
- Dobrze Valentine, zajmiemy się Twoimi dziećmi, ale pod jednym warunkiem. - Powiedział moj maz tak dumny, ale nie wiem czemu.
- Jakim? - Spytał zaciekawiony Valentine.
Robert wstał i podszedł do Valentine'a powiedział cos szeptem ze nic nie slyszalam, a Valentine spowaznial ale pojawił się na jego twarzy chytry uśmiech. Odszepnal cos i usciskali sobie dłonie.

~Oczami Clary~
Gdy się od siebie odsunełysmy, mama podeszła do brata i cos szepnela usłyszałam tylko "ją" i odeszła. Stałam na korytarzu z Jonathanem ale nic nie powiedział, poszłam więc do pokoju. Rzuciłam się na łóżko i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Poczułam jak spadam w dół, nagle poczułam pod sobą trzask rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam kości. Zamknęlam i otworzyłam oczy żeby zobaczyć czy to jest naprawdę. W oddali slyszalam dźwięki, poszłam za nimi doprowadziły mnie do rodziny ich krzyki były dla mnie ciosem w serce, wołałam ich imię a oni moje chciałam podbiec ale jakąś siłą mnie odepchnęła spojrzałam w górę to była jakaś postać ale jej nie widziałam stawała się coraz bardziej zamazana. Podeszła do mnie.
- Clary, obudź się. - Zaczęła mnie szturchać.

Nagle szybko się podniosłam na równe nogi i zobaczyłam Jonathana jak siedzi na kanapie obok. Jego włosy były w nieładzie, zresztą jak zawsze.

~Oczami Jocelyn ~
- Valentine, nie, to zły pomysł. - Stanęlam naprzeciwko niego. A on tylko przyciągnął mnie bliżej siebie i objął.
- Kochanie... Będzie dobrze. Clarissa na pewno się zaprzyjaźnił z innymi, a Jonathan to już na 100%! - Uśmiechnął się i pocałował we włosy. Odsunęlam się i zaczełam wołać dzieci na śniadanie.

Dary Anioła: Kochać To Niszczyć, A Być Kochanym To Zostać Zniszczonym.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz