Rozdział 1

2.1K 135 47
                                    

Zmęczona brunetka wysiadła z samochodu, aby stanąć na terenie posiadłości swoich dziadków. Zauroczona ogrodem przypatrywała się chwilę bujnym roślinom. Z chwili zamyślenia wyrwał ją jakże spokojny głos jej babci. Babcia Margaret była szanowaną na osiedlu emerytką, która przepracowała odpowiedni czas jako nauczycielka chemii.

- Mackenzie, mogłabyś nam pomóc? Będziesz miała dużo czasu, aby obejrzeć ogród - odezwała się kobieta miłym tonem, któremu nikt nigdy nie był wstanie odmówić.

Dla brunetki zawsze było wielkim zaskoczeniem kiedy ktoś zwracał się do niej pełnym imieniem. Wprawiało ją to w mieszane uczucia, ponieważ tak wołano do niej jak była mała, kiedy tylko coś zbroiła.

Przytaknęła i uśmiechnęła się do babci, mającej miodowe włosy, mimo, że zachwycał ją ten kolor, Kenzie nigdy nie odważyła się pofarbować włosów. Choć marzyła o najróżniejszych kolorach włosów, zmieniała co tydzień zdanie jaki jest najlepszy, ale i tak nigdy nie zmieniła ich barwy, ponieważ nadzwyczaj w świecie było jej ich szkoda.

Ruszyła nieco powolnym krokiem, spowodowanym nieprzespaną i długą podróżą, w kierunku przyczepki, w której znajdowały się pudła z rzeczami Mackenzie Wright. Od razu można było zauważyć, że już dziadkowie ruszali się żwawiej od niej. Dziadek Jakob kipiał energią, jakby nadal miał siłę z młodzieńczych lat. Podziwiała swoich dziadków za ich zapał, ponieważ towarzyszył im przez większość czasu. Wszystko robili energicznie, co niestety Kenzie nie odziedziczyła, bo jej jedną z cech była właśnie wrodzona powolność, która miała pewną zaletę - wykonywała wszystko dokładniej niż inni, co w pewien sposób przerodziło się w perfekcjonizm. Wright trafiał szlag kiedy coś nie wychodziło po jej myśli. Wzięła trzy kartony, a następnie skierowała się w stronę drzwi frontowych. Przez to, że mierzyła metr sześćdziesiąt cztery skutecznie utrudniało jej noszenie pudeł. Nigdy nie uważała, że jest niska ani wysoka. Bez żadnych wątpliwości określała siebie jaką średnią. Wątpliwości miała do swojego wyglądu, raz dziękowała za swoją urodę, uważając, że jest nadzwyczajnie piękna, a innego dnia zaklinała to jak wygląda na różne, nieprzychylne sposoby.

Z pomocą dziadków uporała się z kartonami w mniej niż dziesięć minut. Odetchnęła z ulgą, kiedy postawiła ostatnie pudło z rzeczami w jej nowym pokoju. Przytulność pokoju dawała w sobie znaki, choć czuła się tu nadal obco. Usiadła na wygodnym łóżku i powoli zaczęła lustrować pomieszczenie. Naprzeciwko ściany stała beżowa szafa oraz biurko. Na ścianach wisiało mnóstwo malunków babci oraz z inicjatywy emerytowanej nauczycielki wydrukowana, oprawiona w ramkę kartka z tablicą Mendelejewa. Najbardziej zaciekawiło ją duże okno z szerokim parapetem. Była szczególnie zadowolona z wielkości parapetu, bo wiedziała, że to będzie jedno z jej ulubionych miejsc. Wszystko ładnie, pięknie oprócz jednego - widok za oknem już nie był tak niezwykły. Podeszła do okna i z westchnięciem zauważyła, że ma widok na czyjś pokój. Dręczyła ją jeszcze bardziej świadomość, że dom ich sąsiadów był bardzo blisko ich dziadków, co powodowało, że między jej oknem, a z tamtego pokoju mogły być najwyżej pięć metrów odległości.

Postanowiła odsapnąć trochę na zewnątrz, zamierzała od razu korzystać z uroku pięknego, ale niestety dosyć małego ogrodu jej dziadków. Zbiegła po schodach i zawołała do babci, że idzie zaczerpnąć świeżego powietrza. Kierując się po kamieniach, dotarła do huśtawki, która przyprawiała ją o wiele wspomnień z szczęśliwego dzieciństwa. Rozsiadła się wygodnie i zaczęła wpatrywać w chmury, zastanawiając się jaki kształt tworzą. Z ciszy wybudziło ją głośne stęknięcie i huk, przez co zaciekawiona uniosła głowę. Chciała zajrzeć na posesję z sąsiadów, bo była przekonana, że to stamtąd usłyszała wspomniane dźwięki, ale przeszkadzał jej w tym wysoki żywopłot. Mac była wścibska i wcale się z tym nie kryła. Zdawała sobie z tego sprawę, nawet czasem było jej głupio z powodu takiej a nie innej cechy charakteru. Zawsze wtedy w charakterystyczny sposób wzdychała i postanawiała nic sobie z tego uciążliwego faktu nie robić. Zainteresowana nadal całym tym zdarzeniem zaczęła kombinować, aby tylko dowiedzieć się co się stało. Do głowy jej nie przychodziło, że mogłaby odpuścić i zostawić w spokoju sąsiadów. Dostrzegła średniej wielkości jabłoń i wlazła na nią bez krzty gracji. Właśnie dzięki jakże szczęśliwemu dzieciństwu potrafiła to zrobić. Wychyliła głowę zza żywopłotu i pierwsze co zobaczyła to leżącego blondyna, a obok niego drabinę. Zmarszczyła brwi na widok jabłka w jego dłoni. Szybko skojarzyła fakty, że przystojny sąsiad właśnie okradał ją i dziadków z jabłek.

Stokrotka || l.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz