Fred i George nie zdążyli nawet rozejrzeć się po kuchni, ponieważ zanim zauważyli, że w końcu wylądowali w domu, Molly chwyciła ich w ramiona i głośno łkała, tuląc ich do siebie.
- F-Freddie, G-Georgie, tak się b-bałam, że j-już nie w-wrócicie! – wybuchnęła, po czym łzy pokryły całą jej twarz.
- Mamo, no już – powiedział z uśmiechem Fred. – Wróciliśmy i wszystko jest w porządku.
Pani Weasley kiwnęła głową i odwróciła się w stronę reszty.
- Dziękuję, że nie pozwoliliście im umrzeć – otarła łzy i pociągnęła nosem. – Co z Evanną? Co się jej stało?
- Nie wiemy. Było ciemno, wilkołaki coś jej zrobiły – wychrypiał Moody. – Musimy przewieść ją do Munga.
Tonks zamrugała. – Jak to do Munga? Przecież nie możemy im powiedzieć o okolicznościach, w jakich to wszystko się stało, a na pewno będą pytać.
- Pieprzyć to. Piszcie do Dumbledore'a. I tak ma nam chyba dużo do opowiedzenia. Koniec tych cholernych tajemnic.
- A co z... tym? – szepnęła Tonks, unosząc dłoń z sakiewką wypełnioną połyskującymi przedmiotami. – Ten wilkołak mi to dał...
- Nic nie zrobimy, dopóki Dumbledore się tutaj nie pojawi – warknął Szalonooki. – A teraz może byśmy coś zjedli. Konam z głodu.
Tak też zrobili, chociaż Tonks nie miała za bardzo apetytu.
*
- Panie Lupin! – krzyknęła przerażona uzdrowicielka, widząc roztłuczone okno i pacjenta leżącego na łóżku – był cały we krwi.
- T-taak? – spytał ospale. – Chciałbym spać. Może mi pani dać jeeeszcze – ziewnął – piętnaście minut?
- Mary, chodź tutaj! – pisnęła, wystawiając głowę na korytarz. – Musimy coś z nim zrobić. Chyba wybrał się w nocy na mały spacer.
Rzeczona Mary weszła do pokoju i spojrzała z pogardą w oczach na wykrawiającego się Remusa. – Cholerne wilkołaki. Same z nimi problemy.
A Remus już wiedział, że na pewno nie pozwolą mu się wyspać.
*
Dochodziła dziewiąta, gdy wysoki siwowłosy staruszek pojawił się przy drzwiach Nory. Miał na sobie zabawne szpiczaste buty i fioletową szatę, której nie nosił podczas roku szkolnego.
- Dzień dobry, Molly, Arturze.
- Albusie, najwyższy czas! – powiedział Moody. – Mamy dla ciebie całkiem ciekawy raport dotyczący naszej misji. Ale najpierw trzeba coś zrobić z tą tutaj – potrząsnął Evanną leżącą w jego ramionach.
Dumbledore postanowił odesłać Evannę do pani Pomfrey, której ufał w kwestiach zdrowotnych bezgranicznie.
Usiedli na miękkich pufach i Moody zaczął opowiadać; Molly co chwila zakrywała usta dłonią, Artur ściskał jej wolną rękę. Dumbledore jedynie kiwał głową, co jakiś czas wsuwając do buzi cytrynowego dropsa.
- Masz rację, Alastorze. Nie możemy dłużej ukrywać przed wami faktów. Fia Haynes zgodziła się ujawnić swoją tajemnicę, niestety sama nie chciała tego zrobić, więc postaram się opowiedzieć to wszystko w jak najbardziej zbliżony prawdzie sposób – rzekł Dumbledore. – Otóż misja została wykonana. Rzecz, po którą się wybieraliście znajduje się w tej sakiewce – wskazał przedmiot spoczywający na kolanach Tonks. – Oto wielkie łuski Fii, o które było tyle zachodu.
- Czy to dzięki nim wilkołaki pozostawały w ludzkiej formie?
- Doskonale, George. Łuski te mają ogromną moc, są jedyne w swoim rodzaju. Leczą nawet na odległość; co więcej, leczą nawet schorzenia absolutnie nieuleczalne. Łuski te jednak działają wyłącznie, gdy jest się w ich pobliżu. Ich magiczna moc kończy się w momencie oddalenia się od nich na nieznaną nam odległość. Jest jednak jeden kruczek. Gdyby ich prawdziwy właściciel, czyli druid zrobił z nich miksturę, można by się nią leczyć przy każdej pełni, gdziekolwiek by się nie było. A jeśli dodano by do tego wywaru tojadowego, wystarczyłby jeden łyk na całkowite ozdrowienie.
- Ale... potrzebny jest druid, tak? – spytał Fred.
- Tak, dokładnie! Niewielu zostało już na ziemi druidów. Ich moc przechodzi z jednego na drugiego tylko i wyłącznie w czystej linii. Tylko dziecko dwóch druidów otrzyma moce swoich rodziców. Kiedyś było ich bardzo wielu, teraz pozostało może kilkudziesięciu. W tej niewielkiej liczbie znajduje się Fia Haynes oraz Thorfinn Rowle.
Wszyscy zgromadzeni zaniemówili z wrażenia.
- Ten śmierciożerca?
- Niestety tak. Łuski, które jakimś cudem udało się wam sprowadzić, są bardzo cenne. Właściwie bezcenne. Powstały one w tym samym czasie, w którym powstał świat. Zostały zabrane matce wszystkich smoków. Druidzi podzielili je po sobie, ale niestety, przerażeni wieloma epidemiami wykorzystywali je bez większego sensu. Niewiele z nich się zachowało. Ostatnie łuski na ziemi leżą przed wami. Fia latami podróżowała, żeby odnaleźć swoich dalekich krewnych i zgromadzić ten skarb w jednym miejscu.
- Czy to oznacza, że moglibyśmy pomóc Remusowi? – zapytała Tonks głosem pełnym nadziei.
- Niestety, ale zniszczenie którejkolwiek z tych łusek jest kategorycznie zabronione. Każda z nich ma szczególne znaczenie. Wszystkie są przypisane do którejś rodziny druidów. W dawnych czasach można było korzystać z tych łusek do woli, bo było ich bardzo dużo. Obecnie jednak nie pozostało ani jednej łuski więcej należącej do rodu druidów. Gdybyśmy zniszczyli o tę – wskazał na łuskę z błyszczącą literką ,,H'' na przodzie – wtedy zmarłaby cała żyjąca rodzina Fii. Wszyscy druidzi o tym nazwisku.
- Nie do końca rozumiem – westchnął George.
- Łuska jest równa jednemu rodowi. Niszczysz ostatnią łuskę, zabijasz całą rodzinę.
Tonks zdecydowanie się to nie podobało.
- To dlatego poszliśmy na tę misję. Wiedzieliście, że łuski nie mogą być zniszczone, bo Fia ciągle żyła.
- Dokładnie tak.
- A czy nie moglibyśmy zrobić eliksiru z tej łuski Rowle'a? Nie dość, że zginąłby śmierciożerca, to Remus odzyskałby normalne życie.
- A co z jego rodzicami? Dziadkami? Kuzynami? Wszyscy by zginęli, nie tylko on.
Dziewczyna oparła się o blat, rozmyślając o tym, co usłyszała.
Wybiła dziesiąta i na dół zeszli Ron i Ginny. Molly nalała każdemu soku dyniowego. Sączyli go powoli, zapominając na chwilę o rozmowie odbytej przed chwilą. Wesoło gawędzili, gdy nagle coś im przerwało. Ktoś głośno zapukał do drzwi. Artur podbiegł otworzyć i do salonu wszedł szeroko uśmiechnięty Remus. Miał na sobie swój nieco zniszczony garnitur, a jego włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle. Wszyscy podeszli się z nim przywitać. Tonks mocno go przytuliła. Pachniał szpitalem.
Zamienił kilka słów z Dumbledore'em, który po chwili schował sakiewkę z łuskami z pazuchę i wyszedł, machając do wszystkich.
- Wypisali mnie, bo narozrabiałem w nocy. Nie, żebym narzekał – powiedział wyraźnie zadowolony z siebie Lupin, na co wszyscy się roześmiali. Śmiali się i śmiali, jakby świat nigdy nie miał się skończyć, a ta chwila miała trwać wiecznie. W końcu uwolnili z siebie każdą złą emocję. Tonks otarła łzy śmiechu i pomyślała sobie, że właściwie życie, nawet podczas wojny, nie jest takie do bani. Może jednak zasługujemy na dobre zakończenie?
CZYTASZ
Like real people do - Remus Lupin & Nimfadora Tonks
FanficNastały czasy okrutnej wojny czarodziejów. Śmierciożercy czają się w każdym zakamarku i nigdzie nie można czuć się bezpiecznie. Remus Lupin i Nimfadora Tonks doskonale o tym wiedzą, więc robią wszystko, żeby ochronić mugoli, charłaków i przede wszys...