Zabójczo onieśmielający uśmiech.

523 25 16
                                    

Wracałam ciemną ulicą do mojego  wielkiego domu, miałam na sobie czarną spódniczkę w kratkę, obcisłą koszulkę z napisem "THER I'S NO GOD LOVE AND HOP'E" i czarne, błyszczące glany, moje czarne włosy z czerwonymi pasemkami powiewały na wietrze gdy dochodziłam do zakrętu.

Miałam już dosyć tego wszystkiego, mój szef znów groził mi wylaniem z pracy, rodzice są zawiedzieni, że nie spełniłam ich oczekiwań (no ja was przepraszam), na domiar złego znów skończyła mi się kasa na koks. Mam 26 lat i spore ze sobą problemy już od dłuższego czasu, a właściwie to od czasu kiedy...

Nie chcę o tym myśleć, ale trzymanie tego dla siebie jest dla mnie zbyt bolesne.

(FLASHBACK)

Otóż gdy miałam dziewięć lat zostałam pobita i zgwałcona przez jednego z moich kolegów, któremu ufałam. Gdy leżałam na ziemi w ciemnej uliczce, naga, w krwi i łzach, myśląc tylko o tym, że chcę umrzeć, zobaczyłam jego. Swojego anioła stróża. A może raczej demona.

Był dosyć szczupły i niski, choć wydawał się starszy ode mnie. Miał długie czarne włosy, które od dawna chyba nie widziały grzebienia. Jego skóra była strasznie blada, wręcz biała, niczym mleko. Tym, co najbardziej mnie w nim przeraziło była jego twarz. Okrągłe i błyszczące, przenikliwe, tnące niczym japoński nóż, zimne, chabrowe oczy, umieszczone w brudnych od czarnej sadzy oczodołach zdawały się w ogóle nie mrugać, jakby to stworzenie w ogóle nie miało powiek. Usta... Kąciki jego ust nie były po prostu pęknięte, jak to czasem normalnie może się zdarzyć, były rozcięte do połowy policzków, tworząc przerażający uśmiech. Zęby były ostre jak żyletki, bardzo ładne, proste i śnieżnobiałe, wielu mężczyzn mogłoby mu ich pozazdrościć. Był ubrany w stare buty traperskie, brudne czarne spodnie dresowe i białą bluzę, upstrzoną plamami różnej barwy i pochodzenia. W chudych, długich i kościstych palcach ściskał zbyt duży dla niego nóż rzeźnicki, który jednak wcale nie zdawał się sprawiać mu kłopotów. Uśmiechał się...

Spojrzał najpierw na mnie, potem na tamtego zwyrodnialca, uśmiech psychopaty nadal nie schodził z jego ust. Callum, bo tak miał na imię mój gwałciciel, z przerażeniem w oczach próbował coś do niego krzyknąć, ale nie zdążył. Nóż zatopił się w jego krtani, z jego ust trysnęła fontanna krwi. Nie zdążył nawet mrugnąć gdy nóż ponownie trafił w jego brzuch, i znowu, i znowu. Oprawca wsadził rękę w jego wnętrze i zaczął powoli wyciągać jego wnętrzności, uśmiech nadal nie znikał z jego twarzy, ten uśmiech...

Do dzisiaj nie mogę go zapomnieć. Gdy skończył zabawiać się ze swoją ofiarą, która już właściwie nie przypominała niczego poza krwawą papką, podszedł do mnie. Ten przerażający uśmiech złagodniał, w jego oczach dostrzec można było troskę, zmartwienie, współczucie... Zdjął swoją bluzę, prezentując całkiem nieźle zarysowane mięśnie brzucha, i owinął mnie nią, po czym, jednocześnie paraliżując mnie w szoku, przytulił.

Nie wiem jak mogłam się go bać. Jeszcze kilka sekund temu myślałam o własnej śmierci, teraz mam ochotę śmiać się razem z moim wybawicielem i opluć zwłoki tamtego potwora.

Chłopak nie odezwał się do mnie ani słowem, po prostu wziął mnie na ręce, chciał zabrać mnie w bezpieczne miejsce. Nie mogłam oderwać wzroku od jego poranionej twarzy, od tego makabrycznego uśmiechu...

- Jak ci na imię? - spytałam go w końcu, lekko drżącym ze zmęczenia głosem.

Myślałam, że mi nie odpowie, lecz po chwili odezwał się chrapliwym, głębokim i mrocznym głosem.

- Jeffrey...
Trwaliśmy tak chwilę w ciszy, również chciałam mu się przedstawić, ale powstrzymał mnie przykładając kciuk do ust.
Wyszeptał...
- Ćśśś, idź spać...


(KONIEC FLASHBACKU)

Na wspomnienie tego zdarzenia przewróciłam teatralnie moimi wielkimi, jasnymi, pięknymi kobaltowymi oczami, otoczonymi wachlarzami długich rzęs i westchnęłam ze smutkiem. Po tym wszystkim Jeffrey'ea nie spotkałam już nigdy, choć czułam przy sobie jego obecność.

W moim ciele powoli zaczynałam czuć się jak w klatce, walczyłam z depresją, anoreksją, insomnią, mizofonią, trypofobią, uzależnieniem od narkotyków, papierosów, alkoholu, arachnofobią, dyslekcją i masą innych głupich wad. Byłam zmęczona życiem.

Z nagła zaczął padać deszcz, lunął tak gwałtownie i potężnie jak to ma zwyczaj dziać się w górach. Przeklęłam pod nosem i, tuląc do siebie torbę, zaczęłam biec w poszukiwaniu schronienia.

Przebiegając przez ulicę nie zauważyłam pędzącej z zawrotną prędkością ciężarówki.

To był mój koniec.

Głupia śmierć. A nastąpiła tak nagle, że prawie nie zdałam sobie sprawy z tego, że jestem martwa. Bolało o wiele mniej niż się tego spodziewałam. Moje drobne ciało rozbryznęło się na karoserii pojazdu.

Rodzice pewnie nie będą tęsknić za taką córką. Tak myślę. Z resztą, to i tak nie byli moi prawdziwi rodzice.

Przyjaciele? Ja nie miałam żadnych przyjaciół. Cóż, mojego agresywnego dilera na pewno nie można było takim nazwać.

Czy czegoś żałuję? Nie wiem.

Tak czy inaczej, żegnaj świecie, ja na pewno nie będę tęsknić.

Zaczynałam tracić już świadomość. Jedynym, co zdążyłam ujrzeć przed odpłynięciem była jasna postać w kapturze czająca się w krzakach. Było ciemno, ale mogłam wyraźnie dostrzec, że się uśmiecha...



Czeeeeeść, to moje pierwsze opowiadanko na wattpadzie, jest oczywiście o Jeffreyu (xD) ponieważ go kocham, a postać dziewczyny wzrowałam trochę na sobie. Gwiazdkujcie i komentucje, chcecie tego wincyjjjj??? Oficjalnie miał to być oneshot, ale jeżeli spodoba się wystarczającej ilości osób, mogę zrobić następne części. ;))) Zapraszam do śledzenia mojego profilu.




Idź spać.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz