♦ 6 ♦ Niebieska koronka

978 88 24
                                    

Minęły trzy dni.

W poniedziałek, oficjalnie pierwszego dnia obozu, Fukurodani wygrało wszystkie swoje mecze.

We wtorek przegrali tylko jeden z Nekomą.

W środę odzyskali tytuł najlepszej drużyny, pokonując Karasuno, Nekomę, Shinzen i Ubugawę.

Czwartego dnia Bokuto zamierzał kontynuować swój plan całkowitego pochłonięcia się siatkówką i treningami. Przez ostatnie dni wyprodukował z siebie litry potu, pokonał dystans kilkunastu kilometrów, odbił ponad trzydzieści zagrywek i tyle samo zaserwował. Atakował, odbierał, uderzał i odbijał. Jego palce rwały z bólu, zakwasy męczyły mięśnie, zaś żołądek co wieczór wypełniał się pyszną kolacją spożytą w towarzystwie drużyny.

W przeciągu tych kilku dni, w głowie Koutarou nie pojawiła się ani jedna myśl o duchach. O śmierci. O piątym lipca. O fiołkowych oczach. O Suiren.

Bokuto chciał o niej zapomnieć. Wyrzucić z pamięci do czasu, póki nie pogodzi się z tym, że zawalił. Zawalił jako przyjaciel, jako mężczyzna i jako Bokuto Koutarou. Nie przypuszczał nigdy, że siedzi w nim taki tchórz.

A wyrzuty sumienia nie pomagały. Głos w jego głowie nie milczał; atakował przy każdej nadarzającej się okazji. Czy to w chwili, kiedy właśnie serwował albo gdy zmęczony padał na materac i marzył tylko o oddaniu się w objęcia Morfeusza. Wtedy przed oczami widział uśmiechającą się Aosorę, w której oczach błyszczała radość z domieszką nadziei. Suiren w niego wierzyła i ufała mu, a on myślał tylko o tym, że nie powinno jej tu być.

Dlatego wrzucił sumienie w najdalszy kąt podświadomości i wyłączył się na jego głos. W czasie obozu nie mógł myśleć o duchu przyjaciółki, która czekała na niego w domu.

I w tym wszystkim największą odskocznią nie okazała się siatkówka, a Hoshimiya Yuri.

Menadżerka Nekomy zawsze pojawiała się wtedy, kiedy myśli o Suiren próbowały go rozproszyć. Zagadywała, śmiała się i obdarzyła dodającym otuchy uśmiechem różowych warg. Chociaż prawie cały czas spędzała w towarzystwie swojej drużyny i zaprzyjaźnionych menadżerek pozostałych szkół to znajdowała chwilę na rozmowę z asem Akademii Fukurodani. Nikogo tak nie traktowała jak jego; nawet członków Nekomy, choć miała się nimi opiekować.

Koutarou nie widział w tym nic złego, a nawet podobało mu się to. Schlebiało. Nie miał tak dużego powodzenia u dziewcząt jak Kuroo czy Oikawa Tooru z Seijoh. Jedyną dziewczyną, która zawsze go chwaliła, wspierała i trwała przy nim była...

— Suiren — dokończył myśl na głos.

— Co? — Tetsurou uniósł głowę znad wiązanego właśnie sznurowadła. — Mówiłeś coś?

Bokuto nawet nie zauważył, że odpłynął. Rozejrzał się wokół siebie ze zdezorientowaniem.

Razem z Kuroo chciał spędzić trochę czasu, jak wtedy, kiedy byli dziećmi. Jedynym miejscem do tego okazała się sala gimnastyczna, która wieczorem świeciła pustkami. Zwykle przychodzili przed albo po kolacji, jednak obydwaj zdecydowanie woleli tę drugą porę; po posiłku byli tak senni, że zasypiali, gdy tylko kładli głowę do poduszki.

Kapitan Nekomy wyprostował się i oparł dłoń na biodrze, spoglądając na przyjaciela ze zdziwieniem. Odgradzała ich tylko biała siatka zamocowana na słupkach. Bokuto serwował, a stojący po drugiej stronie boiska Tetsurou miał za zadanie odebrać mocne zagrywki drugiego siatkarza.

— Nic. — Koutarou machnął ręką i sięgnął po żółto-niebieską kulę leżącą przy jego stopach.

— Wydawało mi się, że mówisz „Suiren" — powiedział Kuroo, odchodząc od siatki.

Do nieba | | Bokuto K. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz