《 Zamach 》

33 6 3
                                    

     Na środku obozowiska, a raczej jego zgliszczach, trawa przybrała szkarłatnego koloru. Oczom Pino ukazała się księżniczka Marina, która siedziała na podłożu, krzyżującymi się rękoma oplotła klatkę piersiową. Na opuszczonej w dół twarzy widniały krople czerwonej cieczy. Tuż przed nią stał Rok, który właśnie wyszarpywał sztylet z rany w brzuchu przeciwnika.

     W miejscu obozowiska, wyrosło kilkanaście trupów, niczym grzyby po deszczu. A pomiędzy nimi znajdowała się tylko ta żywa dwójka.

- Co tu się stało? - zapytała Pino, podbiegając w ich stronę.

- Pojawili się znikąd. Nic nie słyszałem, po prostu wyszli zza drzew, jakby stali tam ukryci od samego początku - wyjaśnił "Skała".

     Trupy nie przypominały ludzi. Wojownicy od razu zorientowali się, że ataku dokonali Golbryci. Choć nigdy nie widzieli ich na własne oczy, opis pasował. Małe, pokraczne istoty, o dłoniach i stopach karykaturalnie przerośniętych i owłosionych. Oczy mieli czarne, nosy ogromne, nie proporcjonalne odnośnie twarzy, kolor skóry zielonkawy.

- Musimy dostać się do Doliny Golbrytów. Wykupić statek i jak najszybciej przeprawić przez Morze Makkaskie. Wyminiemy Obszar Naga, potem karawaną przez Pustynię Gnolli i prosto do Thon'ka - oznajmił chłopak, pomagając wstać nadal oszołomionej księżniczce.

- Plan idealny, mój wielkogabarytowy przyjacielu. Problem w tym, że właśnie kilkunastu z Golbrytów zabrało ze sobą do podziemi naszych sześciu towarzyszy. Zostaliśmy sami i jeszcze mamy wejść do paszczy lwa? - sprzeciwiła się brunetka.

- Jak wobec tego zamierzasz przeprawić się przez Morze Makkaskie? - wzburzył się wojownik. Spojrzał na mapę i skrupulatnie obliczał odległości. - Piechotą, to nawet nie ma co próbować. Nie mamy wystarczającej ilości ludzi, nie wspominając, że po drodze musielibyśmy zaliczyć wszystkie najgorsze punkty na mapie. Płaskowyż Sokie, dla przykładu, nie jest miejscem, dla kobiet. Czy wspominałem już, że ludzi też nie ma?

     Chłopak spojrzał na trupy swoich towarzyszy. Niestety, nie było planu awaryjnego. Wojownicy pozbierali resztki zapasów, porzucili lektykę, zabrali zapasową broń, którą znaleźli w ekwipunku swych poległych i wyruszyli w drogę.

     Marina szła pomiędzy nimi, całkowicie odstając wzrostem, posturą i strojem od swoich obrońców. Była wątłej budowy blondyneczką, której włosy sięgały wąskiej talii. Wyglądała jak anioł, który rozpościera wokół siebie jaskrawą aurę. Nie miała dużych piersi, czy pokaźnych kształtów, ale jej twarz była niemalże idealna. Niebieskie oczy, zasłonięte pióropuszem rzęs, mrużyła raz po raz, gdyż słońce zaczęło nieco mocniej świecić. Suknia, szyta na zamówienie, podkreślała zarysowaną talię. U góry odsłaniała ramiona, lecz nie obnażała piersi, pozwalając działać wyobraźni. Dół, rozkloszowany, przeplatany został srebrną nitką, która odbijając światło słoneczne, tworzyła złudzenie jasnej poświaty wokół jej postaci.

   Po kilku godzinach drogi krajobraz zaczął się zmieniać. Słońce zniknęło za chmurami, las przerzedził się, a podłoże pokryte było mniejszą ilością trawy. Główny szlak wydawał się nie kończyć, gdy nagle ich oczom ukazała się tabliczka obwieszczająca, że znajdują się w Greentos.

     Miasteczko wyglądało ponuro. Wszystkie budynki zachowane w czerni i popielu, niemalże przytłaczały podróżnych. Weszli pomiędzy mieszkańców, lecz trudno im było wtopić się w tłum, mierząc między metrem sześćdziesiąt, a stu-osiemdziesięcioma centymetrami wzrostu. Nie wspominając już o różanym kolorze skóry księżniczki, czy barczystej budowie ciała Roka, a kończąc na długich, zaplecionych w warkocz włosach Pino.

     Udali się do budynku, na którym napisane było białą kredą "Zajazd u Parszywka". Marina musiała wypocząć, a wojownicy zaplanować podróż, więc nie widzieli innego wyjścia, jak zatrzymać się w środku.

- Izba z trzema łóżkami albo dwie; pierwsza z jednym, druga z dwoma łóżkami - rzucił Rok niskiej Golbrytce z poczerniałą chustą na głowie.
- Nic nie dzisiej ma - odparła istota, kalecząc język makkaski.

- Akurat dzisiaj, w tak zwyczajny dzień, że już bardziej być nie może, ty, golbrycka kobieto, mówisz mi, że nie ma? - Rok pochylił się w stronę lady, za którą stało stworzenie i mocno uderzył pięścią w stół.

      W chwilę potem na jego zaciśniętej pięści znalazła się dłoń Mariny, uspokajająco muskając kostki wojownika.

- Jest jedna. Dwa łóżko. Mogła być? - szybko zmieniła zdanie Golbrytka.

- Oczywiście, weźmiemy. Dziękuję i przepraszam, to powinno wynagrodzić dzisiejsze zachowanie mojego przyjaciela - odparła księżniczka, wsuwając w owłosioną dłoń gospodyni kilka złotych kalarów, na których widok karłowata istota podskoczyła w miejscu i chwyciła się za głowę.

     W izbie znajdowały się "dwa łóżko", które nie pomieściłoby nawet drobnej Mariny w całości, drzwi, a za nimi ukryta była łaźnia; wielka wanna, zapewne przystosowana do pomieszczenia kilkunastu Golbrytów, którzy słynęli ze wspólnych kąpieli i wychodek, w postaci małej deseczki z wyżłobioną dziurką.

- Księżniczko, wybacz te niegodne warunki, jednak podróż będzie wymagała takich poświęceń - pokłoniła się Pino przepraszająco. Wiedziała bowiem, że Marina pierwszy raz znalazła się poza bezpiecznymi murami zamku. Nigdy wcześniej nie widziała żadnych innych stworzeń poza ludźmi. A w dodatku przypomniała sobie, że pół dnia temu, księżniczka była świadkiem mordu w lesie, a przeżyła tylko dzięki reakcji Roka.

- Nie ma o czym mówić, Pino - słowa płynęły z jej ust i działały kojąco, jak miód na uszy. - To mój obowiązek, do niedogodności się przyzwyczaję. Jednak najbardziej dziwnym było dla mnie spotkanie z tymi śmiesznymi stworami.

    Marina z trudem mogła pohamować ekscytację. W jej oczach pojawił się dziwny blask, kąciki ust mimowolnie uniosły się ku górze.

- Chyba nie będę mogła oswoić się z tymi istotami. Pasjonujące stworzenia. Nie widziałam wcześniej innych mieszkańców Nardavli...

- A to dopiero początek - podsumował Rok, bez nadziei.

    Po przebraniu i odświeżeniu, udali się na parter. Marina musiała zdjąć piękną, choć splamioną krwia suknię w bladoróżowym odcieniu i zamienić ją na ciemne spodnie i bluzę z kapturem, który dobrze ukryje jej jasne włosy, tak rozpoznawalne w Makkace.

     W "Zajeździe u Parszywka" zeszli do stołówki, wypełnionej po brzegi karłowatymi istotami. W pomieszczeniu było parno i gwarno. Golbryci rozprawiali w swoim języku, przekrzykując się wzajemnie.

  Trójka podróżnych zasiadła przy stole. Kelnerowi, który kaleczył makkaski gorzej, niż uprzednio recepcjonistka, udało się nie pomylić zamówienia. Gdy Rokowi skończył się napój, poprosił o dolewkę.

    Wtedy to wydarzyły się dwie rzeczy. Podchodzący do stolika golbrycki kelner wyjął spod tacy nóż, którego ostrze nieznacznie zalśniło w blasku świec i skierował je ku Marinie. W tym czasie, siedząca obok księżniczki Pino, wstała, zasłaniając napastnikowi blondynkę własnym ciałem.

   Kelnerowi jednak udało się zatopić ostrze, wymijając odpowiednio ramię wojowniczki i celując w szparę, pomiędzy jej łokciem a talią. Chybił jednak, gdyż obiektem jego ataku miała być klatka piersiowa Mariny, a nóż utkwił w jej udzie.

     Rok, gdy tylko zorientował się, co zaszło, szybko zareagował i powalił jednym ciosem napastnika, a ten, runął o ziemię, impetem uderzenia robiąc wyrwę w drewnianym podłożu karczmy.

     Wojownicy wymienili porozumiewawczo spojrzenia. Pino wzięła w ramiona stojącą za nią księżniczkę, która powoli traciła świadomość, z powodu utraty krwi. Rok torował przejście pomiędzy Golbrytami. Wybiegli z zajazdu.

     Bez mapy, bez zapasów, bez planu. Zdecydowali pobiec w stronę wybrzeża, instynktownie rozpoznając północny kierunek, po mchu porastającym drzewa. Tylko pudełko ukryte w kieszeni bluzy Mariny zdawało się jakby drgać.

     Księżniczka odpływała. Krew przemoczyła jej ubranie. Czas naglił.

Nardavla: Ostatnia CzarownicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz