Ostry, wiejący z południa wiatr nieustannie szarpał jasnymi włosami Larisy, miotając nimi niczym pociskami we wszystkie strony. Z początku piętnastolatka próbowała zapanować nad chaotycznie latającymi kosmykami, przytrzymując je obiema rękami. Jednak dość szybko poddała się.
O tej porze roku park emitował niezwykłą, pozytywną energią. Cisza i spokój. Żadnych awantur, głośnych rozmów, krzyku, płaczu. Tylko zagłuszający ruch uliczny, melancholijny szum drzew, świst wiatru i szelest z wolna spadających liści, które powoli zakrywały wijące się między starodrzewami ścieżki wydeptane przez spacerowiczów. To właśnie ze względu na ten nieziemski nastrój Larisa zdecydowała się uczynić park miejscem swoich spacerów i spotkań. Jesieniom cały zagajnik pustoszał, jak gdyby jego rude przebranie odstraszało swoją odważną barwą. Ta mała, przyozdobiona w ogniste odcienie wyspa wyraźnie wyróżniała się na tle grafitowego, betonowego miasta. Drzewa towarzyszące Larisie poruszały sękatymi gałęziami kołysanymi na wietrze, a złote liście zdawały się szeptać dziewczynie najróżniejsze sekrety.
Siedziała na ławce pod majestatycznym klonem, bawiąc się swoimi palcami. Na chwilę podniosła wzrok i rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Po raz kolejny zawiodła się, widząc znów te same, milczące drzewa okryte amarantowym przebraniem. Zagryzła wargę i zmarszczyła czoło na znak rozczarowania. Głośno wzdychając, otworzyła torebkę, po czym zaczęła nerwowo przeszukiwać jej zawartość. Uśmiechnęła się, gdy w końcu wyciągnęła swój telefon. Odblokowała ekran i przewróciła oczami, ujrzawszy widniejącą na środku wyświetlacza godzinę. Szesnasta czterdzieści osiem. Irma spóźniła się o dobre pół godziny.
Nagle na skraju parku zaparkowało małe, niebieskie auto. Po chwili drzwi uchyliły się i wysiadła z niego puszysta brunetka, ubrana w zdecydowanie za ciasną, karminową sukienkę. Larisa z uwagą śledziła jej niezgrabne ruchy, nie mając żadnego innego obiektu obserwacji. I właśnie widok tej kobiety przypomniał jej o dość nieciekawym epizodzie.
Miało to miejsce wczoraj, wczesnym rankiem. Mama, wychodząc do pracy, z powodu pośpiechu i ogólnego porannego otępienia nie zdążyła wyprasować swojej wizytowej, bordowej sukienki, jaką zwykła ubierać na ważne konferencje. Zamiast tego założyła czarną, podkreślającą jej złote pukle.
- Idzie szukać męża w kostnicy – mruknęła pod nosem nastolatka, uważając, aby żadne z tych słów nie dotarło do uszu matki. Larisa zachowała tę pogardliwą uwagę tylko dla siebie.
Kiedy tylko dziewczyna usłyszała znajome kaszlnięcie starego, popielatego samochodu, oznajmiające, że silnik zdołał jeszcze odpalić, natychmiast ruszyła na górę. Zabrała z szafy pogniecioną sukienkę matki i delikatnie ubrała ją, uważając, aby nie uszkodzić krwistoczerwonego materiału. Podeszła niepewnym krokiem o lustra wiszącego po drugiej stronie niewielkiego pokoju. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła całkiem inną osobę. Nie była to ta zwyczajna, jasnowłosa piętnastolatka z kolonią czerwonych pryszczy na czole i grzbiecie nosa, do której wyglądu zdążyła się już przyzwyczaić. Ujrzała swoją matkę. Tę samą, o zielonych oczach, chudych policzkach i wydatnych ustach. Miała wrażenie, że stoi przed nią, ale jakby odmłodzona. O żywszym spojrzeniu, jaśniejszej skórze. Zawsze chciała zobaczyć, jak to jest być dorosłą. Jak to jest pracować w redakcji? Chodzić na konferencje, do banku czy urzędu? A nawet do zwykłego supermarketu? Mogła zobaczyć to wszystko i choć przez minutę przeżyć w swojej głowie to, na co jej matka pracowała przez całe życie. Jednakże była dla niej jedna, nieosiągalna rzecz. Nie mogła dostrzec w tej kobiecie miłości. Czułych pocałunków, słodkich wyznań czy wieczornych spacerów. W jej życiu nie było miejsca dla drugiej osoby. Nie chciała z nikim dzielić życiorysu.
- To moje życie! – zaklinała się. – Przeżyję je sama, w całości.
Tak działo się od dawna, a jeśli wierzyć zapewnieniom siostry, od dwunastu lat. Larisa nie pamiętała swojego ojca, nie wiedziała o nim nic. Znała jedynie imię. Gerard. Kiedyś, kiedy była mała, płakała za nim. W końcu dzieciństwo w niepełnej rodzinie nie mogło być tym samym. Przez sen zawsze powtarzała jego imię, pisała do niego listy. Listy, których nikt nigdy nie zobaczył i nie przeczytał. Teraz stanowił dla niej tylko nieznaczący nic pionek. Jego zadanie to tylko powołanie na świat dwóch córek i opuszczenie ich. Niestety na zawsze.

CZYTASZ
Dwa kolory nieba
Fiksi Remaja||Tymczasowo zawieszone z powodu poprawek i zmian w fabule|| Przez nasze życie codziennie przewija się wiele osób. Z pewnością nie trafiają tam bez znaczenia. Każda z nich ma za zadanie czegoś nas nauczyć. Niektóre zostają, pomagają nam w bólu, łącz...