Rozdział 2

10 0 0
                                    

Będąc przetrzymywaną u Niemców, mój stan psychiczny całkowicie się pogorszył. Nie mówię tutaj o stanie fizycznym, który jest w miarę odwracalny. Podzieliłam pobyt tam na trzy fazy. Pierwsza faza, najłagodniejsza. Byłam poddawana zniewoleniu i ucisku seksualnemu. Wyglądało to tak, że nie byłam w stanie się przeciwstawić. Związana, dostawałam w twarz i mdlałam. Wtedy to zaczynało się dziać. Najgorsze było, gdy budziłam się przed końcem.  Wtedy moje krzyki były  z pewnością słyszane w całym budynku. 

Kolejna faza polegała na faszerowaniu mnie lekami, pigułkami i innymi wszelkiego rodzaju środkami. Bardzo mało pamiętam z tego okresu. Wiem jednak, że wtedy zaczęły się drgawki, koszmary i niepokój. 

Ostatnia faza była najkrótsza, jednak najbardziej bolesna. Tortury. Podwieszanie, wahadło, zgniatanie kciuków, piętnowanie, miażdżenie części ciała, ogłuszanie. To tylko część. Jestem pewna, że gdybym nie została uratowana przez jednostki z Ameryki byłoby znacznie gorzej. 11 września zostałam przechwycona od Niemców, razem z 40 innych, w większości w gorszym stanie. Reszta została. Mój odział 45B12 nie został uratowany. Razem ze Scottem zginęło około 50 osób. Wszyscy z mojej winy

* * *

Widzę blado-niebieski sufit. Nie, on nie jest blado-niebieski, jest biały. Przez chwilę myślę, a raczej próbuje myśleć, bo za każdym razem,gdy natężam umysł, głowa mi pęka. Wiem jednak, że nie jestem w tym samym miejscu, co ostatnio. Zbieram wszystkie siły by się podnieść ale nagle zauważam kobietę obok mnie. Przytrzymuje mój brzuch, a potem każe mi się z powrotem położyć. 

-Jestem doktor Marinne z głównego ośrodka zdrowia, zostałaś tutaj przetransportowana z powodu twoich ran na podbrzuszu- podchodzi bliżej i delikatnie odkrywa mi podkoszulek, dopiero wtedy zauważam szeroki bandaż przewiązany przez moje ciało. Dotyka go a potem patrzy na mnie podnosząc brwi:

-Boli?- zastanawiam się chwilę, a potem dochodzę do wniosku, że nic nie czuję. Nie czuję nic odkąd usłyszałam ostatni strzał.

-Nie- doktorka spogląda na mnie podejrzliwie, czekając na to, czy jeszcze coś powiem. Kiedy tego nie robię, przysuwa krzesło do mojego łóżka i siada.

-Nie musisz się mnie bać. Zostałaś uratowana w ostatniej akcji. Jesteś całkowicie bezpieczna-dotyka mojej dłoni, ale ja odruchowo ją cofam.Kiedy zauważa, że jej nie wierzę, wylewa z siebie potok słów płynący jak rzeka do mojego Nic-a-Nic nierejestrującego mózgu:

-Wiele osób, które również zostały uratowane nadal są w wielkim szoku, to całkowicie normalne. Naziści wykonywali różne eksperymenty na waszych ciałach i poddawali was torturom. Nikt nie mówi o tym głośno, lecz to prawda. Jak na razie najważniejsze jest to, że jesteście żywi. Musimy się jednak dowiedzieć jak się nazywasz i z jakiego jesteś oddziału ...-słyszę ją, jednak nie rozumiem. Słowa są niczym odgrzewany obiad, bez smaku i  bez sensu. Patrzę na doktorkę szklanymi kulami a ona znów pyta:

-Jak masz na imię?- pyta kolejny raz, tym razem w formie pytania.

Mój mózg zaczyn pracować. Nieświadomie podaje jego imię.

-Scott. Scott Renner- a potem wybucham śmiechem i śmieję się tak długo, aż zaczyna mnie boleć gardło i o mało nie duszę się własną śliną. Pielęgniarki wirują nade mną niczym chmara ptaków, dziobią, gryzą, syczą, wyją, przełykają szybko części mojego ciała i zbierają je z podłogi. 

Tak kończy się moje pierwsze spotkanie z rzeczywistością. 

* * *

Kiedy pisałam, że to przeze mnie zginęły osoby z mojego oddziału nie kłamałam. Zachowałam się okropnie świńsko, próbując ratować swój tyłek, i nie myśląc o konsekwencjach. 

Uciekaliśmy wtedy przed wojskami niemieckimi, w poszukiwaniu schronienia. Znaleźliśmy je w pobliżu wodospadu, było bardzo dobrze ukryte, jednak i tak musieliśmy trzymać warty. Kiedy nadeszła moja pora, razem uznaliśmy, że powinnam  na coś zapolować. Zbliżała się pora kolacyjna i wszyscy byliśmy głodni. 

Postanowiłam oddalić się o paręset metrów i zaznaczać drogę białymi kamieniami, wyciągniętymi z jeziora. Najwyraźniej ktoś złapał mój trop. Długo uciekałam przed dwoma nazistami, aż los doprowadził mnie do ich obozu. Wpadłam jak śliwka w kompot, mając jedynie podręczny nóż. Wiedziałam, że nie będzie kolorowo. Długo się broniłam i próbowałam uciec, jednak to nic nie dało. Zakneblowali mi usta i przywiązaną trzymali w brązowej skrzyni. Skrycie wierzyłam, że mój odział szybko mnie odnajdzie, ale się myliłam. Po jakimś czasie bycia w skrzyni, powiedzieli, że mogą mnie wypuścić, pod jednym warunkiem. Zaczynały pojawiać się u mnie syndromy przetrwania  jedyne o czym wtedy myślałam to jedzenie.

Niemcy dobrze wiedzieli, że postawiając mi ten warunek, z łatwością się zgodzę. Kazali mi wyjawić, miejsce naszego schronienia. Tylko tyle, lub aż tyle. Dwóch ogromnych niedźwiedzio-podobnych Niemców zaśmiało się, a moje serce ukryte pod drewnem skrzyni, podniosło mi się do gardła. Korzystając z braku knebla w buzi, brałam oddechy na zapas a potem zaczęłam piszczeć, licząc, że ktoś mnie znajdzie. Jednak skutkiem tego było tylko ponowne zamknięcie mnie w skrzyni i wcześniejsze wychłostanie.

Po godzinie, znów zapytali o to samo. A ja nie miałam już zupełnie na nic sił. Pokiwałam głową i chwiejnym krokiem poprowadziłam ich do naszego schronienia. Musiałam być całkowicie oderwana od zmysłów, bo bardzo mało z tego pamiętam. Liczyłam, że  gdy doprowadzę nazistów do naszego oddziału, będą chcieli ich wypytać o miejsce naszego obozu i przywódców. Oni jednak rozstrzelali na miejscu większość osób mojego oddziału, a reszcie udało się uciec w zamieszaniu. Ostatnie jego słowa "Biegnij" do tej pory biją echem w mojej głowie. Scott nie był rozczarowany. Nie był nawet ani trochę zły. On był szczęśliwy, że żyję. To dało mi siłę by biec. Biegłam bardzo długo, wiem tylko, że gdzieś po drodze straciłam przytomność, bo kolejny raz obudziłam się u Niemców, którzy obiecali darować mi życie, za wydanie miłości mojego życia.


* * *

-Lena, proszę cię. Weź te tabletki- pielęgniarka która już od godziny próbuje wcisnąć mi leki, zaczyna się denerwować. 

-Nie mam na nie ochoty- uśmiecham się blado. 

Kobieta kręci głową i odchodzi mówiąc pod nosem:

-Tak samo jak na picie, jedzenie i sen.

To prawda. Nie zaprzeczam, że jest ze mną coraz to gorzej. Cieszę się jednak, że nie zwariowałam jeszcze umysłowo. Wielkimi krokami zbliża się pogrzeb Scotta, wtedy z pewnością stracę wszystkie zmysły. 

Gdy pielęgniarka wychodzi, biorę dwie tabletki ze słoika, a potem wyciągam cztery kolejne, które udało mi się nagromadzić. Wiem z własnego doświadczenia, że w większej ilości działają lepiej. Połykam je wodą i wręcz czuję wszechogarniającą mnie obojętność. Uśmiecham się i kładę znów do łóżka. 

* * *

Pająki lęgną się w katach i wypełzają z mojego pępka, małe owłosione, smoliste koraliki ze stopami jak baleriny. Mrowią się, przędąc jedwabny welon tysięcy,sto tysięcy pajęczych myśli utkanych razem owija się wokół mnie jak całun. Wciągam powietrze. Pajęcza sieć opiera się na moich rozchylonych wargach. Smakuje kurzem jak stare zasłony. Powoli zasysa mnie do środka, nie dając wytchnienia. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 23, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

W miłości jak na wojnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz