Wóz albo Przewóz

119 9 5
                                    

- Stuart! - krzyk Jima poniósł się po pokładzie - Zgłaszam kolejną parę do pojedynku!


Pierwszy oficer spojrzał na chłopaka zaskoczony. Młody kapitan rzadko brał udział w tego rodzaju rozrywkach. Przez swoje zdolności - Stuart mógł przysiąść, że dostał je w spadku po ojcu - nie miał wielu przeciwników na "Jutrzence". Większość marynarzy schodziła mu z drogi, gdy chwytał za szablę. W porywach adrenaliny wszystko i wszyscy na jego drodze kończyli w nieprzyjemnym stanie.

- Kto jest na tyle głupi, by podjąć się walki z tobą? - spytał, rozglądając się po kamratach, jednak i oni zmieszani patrzeli po sobie nawzajem.

Jim uniósł rękę i wskazał kciukiem na stojącą za nim dziewczynę.

- Nasz gość zgodził się na malutki zakładzik. - oznajmił z powagą.

Zapadła grobowa cisza, której żaden z członków załogi nie śmiał przerwać.

W pierwszym momencie Stuart wziął to za nieśmieszny żart, lecz kiedy ujrzał rozognione spojrzenie rudowłosej, zrozumiał, jak bardzo się mylił. Ten pomysł był głupi dla obu stron. Dziewczyna najprawdopodobniej nie miała jakichkolwiek szans z rosłym i zdrowym już kapitanem. Z drugiej strony mogła ich nieźle zaskoczyć, co Jim mógł słono przypłacić. Choć Stuart nie znał przedmiotu zakładu, był niemal pewien, że nieznana mu z imienia zakładniczka chciała w ten sposób odzyskać wolność. Czego jednak zażądał Jim?

Twarz kapitana jak zwykle była nieprzenikniona, pełna tego wyrachowanego stoicyzmu, ale w jego oczach lśniło podniecenie i jakby łakomy błysk. Wyglądał trochę jak wilk czekający na swoją ofiarę.

Dziewczyna, ignorując ciszę, podeszła do Stuarta.

- Czy byłby Pan na tyle miły, - zaczęła grzecznym i wyszukanym tonem - by udostępnić mi na czas pojedynku jedną z moich broni, która zapewne znajduje się obecnie wśród dóbr zrabowanych z "Konkordu"? Jest ona specjalnie wyważona i wolałabym walczyć nią niż waszą bronią, do której byłabym zapewne nieprzyzwyczajona.

Cała ta osóbka, mimo marynarskiego ubioru i obecnej sytuacji, była pełna elegancji. Pewnym było, że została wychowana jak na damę przystało, choć panience z dobrego domu nie powinno choćby przez myśl przejść, by zawalczyć o własną wolność. Doprawdy, zadziwiającym była stworzonkiem, jak łabędź - pełen gracji i waleczności zarazem.

Stuart zerknął na Jima, wyczekując jego decyzji. Ten, nie ociągając się, kiwnął głową. Przez ułamek sekundy kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w uśmiechu pełnym samozadowolenia. Czyżby już teraz pewien był własnego zwycięstwa? Nawet jeśli tak, nigdy nie zdjąłby swojej pokerowej maski. Co kryło się pod całym tym zakładem?

- Owszem. - pierwszy oficer skłonił się nieznacznie przed dziewczyną - Jeśli to ułatwi walkę, panienko...

- Vivien. - dokończyła - Vivien Sant.

- Więc, panienko Sant, proszę za mną. - Stuart wyprostował się i poprowadził rudowłosą pod pokład, ku ładowni. Szli w pełnym milczeniu, którego chyba żadne z nich nie chciało przerywać.

W końcu stanęli przed drzwiami z dębowego drewna, wzmocnionego jeszcze metalem. Stuart wyjął spod ubrania pęk kluczy i jednym z nich otworzył zamek. Zapadki cicho stukały, gdy po kolei wskakiwały na swoje miejsca. Po chwili ładownia stała otworem przed ich dwójką.

Całe pomieszczenie wypełniały skrzynie zrabowane nie tylko z "Konkordu", ale i kilku innych statków, na które natknęli się wcześniej. Każdy kufer miał inny rozmiar, materiał, zabezpieczenia czy symbole właścicieli i przewoźników. Mimo wielkiej ich ilości, Vivien bez problemu odnalazła tą właściwą. Szybko też otworzyła ją i wyciągnęła z jej czeluści długi przedmiot. W ciemnościach panujących w ładowni Stuart nie mógł dostrzec dokładnie, jak wyglądała broń, lecz nie pasowała do kroju typowych dla Europy ostrz.

200 milOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz