Jim biegł przed siebie, dysząc ciężko. Wokół siebie słyszał ponaglające go głosy. Nie mógł rozpoznać, do kogo należały, ale wiedział, że były pełne gniewu i zawodu. Choć były cichymi szeptami, kłuły jego uszy jak krzyki. Wbijały szpilki w jego skronie, powodując ból.
Jego nogi poruszały się same. Mimo największych chęci nie mógł powstrzymać się od biegu. Pchany wciąż na przód czuł, jak traci powoli wszystkie siły. Nie wiedział, gdzie biegnie. Może przed czymś uciekał, może czegoś szukał - nie miał pojęcia.
Nagle przed sobą zobaczył dwie sylwetki trzymające się za ręce. Jedna była zdecydowanie wyższa i potężniejsza od drugiej - wątłej i gibkiej. Mimo tej różnicy wydawały się pasować do siebie idealnie, dopełniając się wzajemnie.
W pewnym momencie niższa odwróciła się w jego stronę i wyciągnęła do niego wolną dłoń. Jim próbował ją złapać, gdy poczuł mocne pchnięcie.
"Demon" usłyszał za sobą.
I nagle stracił grunt pod nogami. Patrzył, jak sylwetki rozmazują się w oddali, poza jego zasięgiem. W momencie, jak zniknęły całkowicie, wpadł czegoś lepkiego. Próbował nabrać oddechu, ale do płuc wlewała mu się gesta ciecz zamiast powietrza.
Tonął. Jego ciało powoli przestawało walczyć z otaczającą Jima mazią, a myśli popadały w otępienie. W końcu przestał mu przeszkadzać brak powietrza, bezwład a nawet ciemność wokół niego. Wszystko było już obojętne.
Dopóki nie zobaczył przed sobą dwóch zielonych punkcików.
Jim otworzył oczy. Oddychał szybko i płytko, a jego serce kołatało. Był cały zlany potem pod ciepłym kocem.
Rozejrzał się powoli. Leżał na łóżku w swojej kajucie, która rozjaśniona była promieniami słońca wpadającymi przez okno. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu dokładnie tam, gdzie zostawił rzeczy przed atakiem na "Loarę".
"To tylko sen." pomyślał z ulgą, uspakajając się powoli. Odgarnął dłonią opadające na czoło mokre włosy. Czuł się, jakby właśnie przepłynął wpław kilka mil - jego mięśnie tętniły ostrym, mrowiącym bólem.
Zerknął na swoją dłoń i nagle doszło do niego, że jest w stanie nią poruszać. Dla pewności zgiął i wyprostował kilka razy palce, by upewnić się, że nie ma halucynacji. Mimo bólu wszystko wydawało się działać bez zarzutu.
Spróbował wstać. Wymagało to sporego nakładu energii i zaciśnięcia zębów, ale udało mu się usiąść. Zaraz jednak kajuta zawirowała mu przed oczami. Zmusiło go to do oparcia się o ścianę. Niestety, statek podbiwszy się o grzbiet fali, zakołysał się mocniej. Jim stracił równowagę i upadłby boleśnie, gdyby Stuart nie złapał go w porę.
- Dobrze, że czujesz się lepiej, ale to nie znaczy, że masz od razu wstawać na nogi. - mruknął z przekąsem, pomagając chłopakowi położyć się znowu.
Korneel klęknął obok i dotknął czoła chłopaka. Po chwili cofnął rękę, zaskoczony.
- Nie masz gorączki.
- To chyba dobrze. - pierwszy oficer zerknął na niego.
- Niby tak... - doktor przejechał dłonią po swoich włosach, uważnie zerkając na Jima. Coś najwyraźniej chodziło mu po głowie, ale nie odezwał się ani słowem.
Jim, nabrawszy powietrza, znów próbował się podnieść. Tym razem ból był na tyle słaby, że sam byłby w stanie siedzieć, gdyby silna dłoń Stuarta nie pchnęła go z powrotem na łóżko.
- Masz leżeć.
- Należałem się już. - mruknął kapitan - Daj mi wyjść na pokład nabrać trochę świeżego powietrza.
CZYTASZ
200 mil
RomanceRok 1759. Od ponad 100 lat imperia europejskie wysyłają swoje okręty do południowej Azji. Wielu kupców wzbogaciło się na obrocie dóbr takich jak orientalne przyprawy i tkaniny. Za nimi jednak podążyli piraci, żądni krwi i zyskownych łupów. Mimo ich...