Rozdział 1

45 2 0
                                    

Nazywam się Maria Likotaj. Mam 16 lat i chodzę do 3 gimnazjum. Nie mam nikogo bliskiego. Przyjaciele? Nie mam ich. Nikt nie chce się ze mną przyjaźnić. Może to przez mój tatuaż na dłoni, "obroże" na szyi, porwane spodnie, czarne, proste włosy i ogólnie mój ciemny, codzienny wygląd? Rodziców nie mam. Zmarli dwa miesiące temu w wypadku samochodowym. Ich rodzice nie pozwowlili im być ze sobą więc uciekli z rodzinnego miasta. Moja matka poczęła mnie na świat. Nikt z rodziny nie wiedział o moim istnieniu nie licząc rodziców. Nigdy nie zwracali na mnie uwagi. Wychodziłam kiedy chciałam i wracałam kiedy chciałam. Nie kochałam ich dlatego też nie tęnskno mi za nimi. Pewnego dnia przechadzałam się obok cmentarza i postanowiłam zajrzeć na ich grób. Przy okazji usłyszałam rozmowę pewnych starszych pań.
-Kto to?
-Ich córka.
-CO?! Nie widziałam jej nawet na ich pogrzebie. Musieli mieć z nią ciężko...

Po tym dialogu ruszyłam przed siebie. W szkole przed lekcjami siedziałam sama z daleka od innych. Oglądałam i wpatrywałam się w ścianę. Nagle podeszła do mnie jakaś dziewczyna.
-Hej, Mary, dasz mi spisać domówke, bo nikt nie chce? - Zapytała o to z bezczelnym uśmiechem klepiąc mnie po plecach.
-Skoro Ci nie dają to chyba mają jakiś powód. Naucz się odrabiać pracę domową, a nie polegać na innych, a następnie obgadywać ich za plecami.- Odparłam przykładając sobie książkę do twarzy. Dziewczyna stała jak wmurowana.
-Jak śmiesz tak mówić?! Ty, ty, ty... Świnio! Jesteś wrodzona do swojej matki! - Tego było już dla mnie za wiele. Wstałam złapałam ją za kołnierz i zaczęłam unosić niczym w anime.
-Nigdy nie porównuj mnie do tej kobiety! - Mój krzyk rozszedł się na całą sale, w której były praktycznie tylko ławki z krzesłami i dwie dziewczyny. Nie znosiłam mojej matki. Niby kochała ojca, ale była prostytutką.
-Pu-puszczaj mnie! - Nagle poczułam zimno na mej dłoni i szybkim ruchem znalazłam się plecami na ławce. Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam zaskoczona przed siebie, lecz jedynie co dostrzegałam to biel sufitu.
-Maryśka, odpuść już sobie. Zuza, idź na przerwę i ani mru mru o tym, co tu zaszło. - Usłyszałam delikatny, męski głos.
-T-tak! - Po chwili w sali zostałam tylko ja i obrońca Zuzy. Próbowałam się wyrwać, lecz moje ręce były cały casz skrzyżowane nad moją głową.
-Puść. - Odparłam chłodno. Mój rozkaz nie został wypełniony, lecz mym oczom ukazał się pewien rudowłosy patrzący na mnie z ukosa.
-Głuchy?! - Podniosłam głos. Po kilku chwilach zostałam uwolniona. - Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy.
-Maria, to już 6 sprzeczka w tym miesiącu.
-Moja wina, że ludzie to głupie krowy? - Zapytałam nakładając plecak.
-Gdzie się wybierasz? - Zapytał.
-Nie rozmawiam z nieznajomymi. Narka!
-Dawid jestem, już się znamy. - Odparła ze swoim uśmiechem PlayBoya.
-Dawid? Dawid Czarny? - Upewniłam się czy to on
-Tak. Gdzie się wybierasz?
-Do domu. - Odparłam wychodząc i unosząc rękę na pożegnanie.
-Nawet nie zaczęła się pierwsza lekcja! - Na marne użył swój aksamitny głos. Wróciłam do domu. I padłam na łóżko.
-Ludzie to świnie. - Podsumowałam.

Mój przyjaciel chłopak Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz