Budzą mnie promienie słońca które przedostają się przez nie zasłonięte rolety. Kurwa jak zwykle zapominam je zasłonić. Odwracam się na drugi bok i sięgam na szafkę po telefon. Jest godzina 10:47. Ja pierdole nawet do jedenastej sobie nie pospałam. Z ociąganiem zwlekam się z łóżka i biorę swoje ubrania czyli czarne dresy i tego samego koloru za dużą koszulkę Toma.
Idę do łazienki i biorę szybki prysznic. Po wyjściu z kabiny wycieram się dokładnie ręcznikiem i ubieram przygotowane ubrania po czym związuje włosy w koka.
Gdy już mniej więcej się ogarnełam, schodzę na dół do kuchni i robię sobie tosty z szynką i serem. Gdy zjadam śniadanie, ide do salonu i włączam telewizor. Leci jakiś beznadziejny program więc nie za bardzo się na nim skupiam. Biorę telefon i obczajam swoje social media gdy nagle mój telefon zawibrował. Dzwonił Tomo więc szybko odebrałam.
- Hej piękna- usłyszałam i od razu się uśmiechnełam. Wystarczy jedno słowo od Thomasa i dzień od razu jest lepszy.
- No heej.
- Co tam słychać kochanie?- zawsze uwielbiał tak do mnie mówić.
- Spoczi, ale nudzi mi się i tęsknie za Tobą- idę do swojego pokoju i kładę się na łóżko.
- Ja też skarbie, ale wiesz, że będę dopiero jutro- wyczułam smutek w jego głosie
- Wiem, wiem. A jak tam u Ciebie?
- Nudno jak to w pracy, ale poznałem niezłego dupera. Może coś porucham przed wyjazdem.- mogę sobie uciąć rękę, że właśnie poruszył sugestywnie brwiami.
- Haha no oczywiście, przecież nikt nie może ci się oprzeć.
- Skarbie ja muszę lecieć bo Alex mnie woła, a wiesz, że nie nawidzi spóźnień. Pa kochanie, buziaki i do zoba jutro.
- Pa Tomo.
Rozłączyłam się i wstałam z łóżka. Pomyślałam, że trochę pobiegam, więc biorę jedynie bluzę do kompletu z dresami, telefon ze słuchawkami i zakładam swoje ukochane Nike.
Po chwili jestem już przed blokiem. Zaczynam biec, a w słuchawkach leci jedna z moich ulubionych piosenek Coldplay "Hymn For The Weekend".
Gdy dobiegam do parku usiadam na ławce i odpoczywam. Nie daleko mnie siedzi para zakochanych która właśnie obrzydliwie wymienia się śliną. Jak ja tego nie nawidze. W ogóle miłość jest do dupy. Raz się zakochałam i to był mój największy błąd. To był toksyczny związek i obiecałam sobie, że juz nigdy się nie zakocham.
Gdy odpoczełam postanowiłam, że kupię sobie loda z budki obok. Jak zwykle kupuję swoje ulubione - waniliowe. Gdy już kupiłam siadam na fontannie na środku parku i zaczynam go jeść. W słuchawkach leci "One Call Away" Charlie Puth. Przy niej zawsze się uspokajam i odstresowuje.
Gdy byłam już w połowie jedzenia swojego loda, ktoś kto szybko biegł zaczepił o mnie przez co wpadłam do fontanny.
- Patrz jak łazisz popaprańcu!- wrzasnełam gdy nawet nie raczył mnie przeprosić
- Ja?! Ty sama tam wpadłaś!- no co za cham!
- Że co proszę?! To ty mnie tam wepchnąłeś! W dodatku mój telefon się zamoczył.
- Dobra sory trochę się śpieszę- i odszedł. Tak po prostu. Ja pierdole, nie dość, że jestem cała przemoczona to jeszcze mój telefon nie działa. Szybko wyszłam z wody bo "pan trochę się śpieszę" nawet nie raczył mi podać ręki. Muszę szybko wrócić do domu, żeby się nie przeziębić.
***
Gdy wróciłam do domu, szybko zdjęłam mokre ubrania i weszłam pod prysznic. Wzięłam długi i odprężający prysznic. Gdy wyszłam, wytarłam się i chciałam się ubrać, ale w pośpiechu zapomniałam wziąć ze sobą ubrań.
Wyszłam z pokoju gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Kurde przecież jestem w samym ręczniku! Jednak poszłam otworzyć, ale gdy zobaczyłam kto stoi po drugiej stronie drewnianej powłoki żałowałam, że to zrobiłam...
~*~
O to pierwszy rozdział mego opowiadanka. Zapraszam do dalszego czytania, gwiazdkowania oraz komentowania.
Malikowa ;*
