- Dlaczego tak właściwie zostawiłeś mnie i mamę cztery lata temu? - palnęłam, zwracając się przy tym do ojca.Nie. To nie był jednak dobry pomysł. Wywnioskowałam to po jego minie. Zdziwienie, złość i ....ból? Nie no, chyba mam zwidy. Miranda (moja "matka") szybko podniosła głowę. Po patrzyła na mnie wkurzona. Tak, już wiem, że nie powinnam pytać.
- Sophie!
- Chyba mam prawo wiedzieć! - krzyknęłam zła, no bo przeciesz płakała przez niego, a teraz wielce go broni.. - zostawił nas tak po prostu? Bez powodu?
Mama zmierzyła mnie wściekłym wzrokiem, ale jej błękitne oczy lśniły od łez.
- Uspokój się! - zarządała.
- Dlaczego niby? Niech poda mi choć jeden piepszony powód!
Płakałam. Teraz już pozwoliłam złą płynąć.
- Dosyć!
Tata stał obok i tylko się temu przyglądał. Ale w jego oczach widziałam ból. Wyglądał też na kogoś, kto ma większe poczucie winy niż powinien.
Nagle wykonał ruch, którego ani ja, ani mama się nie spodziewałyśmy.
- Chory jestem! Do cholery! Mam raka płuc! - wrzasnął, a ja w tym momencie już żałowałam, że chciałam się dowiedzieć tego wszystkiego.
Nie wytrzymałam. Wybiegłam z salonu roztrzęsiona. Szybko skierowałam się do mojego pokoju. Wparzyłam do niego, wskoczyłam na moje miękkie łóżko i krzyknęłam w poduszkę. Jednak chwilę później, pod wpływem emocji zaczęłam pakować swoje ubrania i niezbędne kosmetyki do torby. Robiłam tak zawsze, gdy pokłóciłam się z mamą. Zabierałam rzeczy i szłam spać do Stephanie. Teraz też tak zrobiłam. Po cichu wyszłam z mojego pokoju i skierowałam się do kuchni, aby zrobić sobie szybko kilka kanapek. Odkładając torbę usłyszałam jak mama kłóci się z ojcem.
- John! Może miałeś jeszcze zamiar jej powiedzieć, że sama jest chora?! - wykrzyknęła mama.
- Ciszej! Jeszcze sama się wygadasz Mirando. -warknął ojciec.
Oni krzyczeli na siebie i nawet nie zauważyli, że stałam w drzwiach. Miłe uczucie... Wyszłam tylnymi drzwiami. Specjalnie jeszcze nimi trzasmęłam, by rodzice wiedzieli, że sobie poszłam.
Biegłam zapłakana w kierunku domu mojej przyjaciółki. Mieszkała parę kilometrów na zachód ode mnie. Niestety droga, którą zawsze wybierałam udając się do niej, by być tam jak najszybciej była mroczna. Prowadziła przez stary park. Brak oświetlenia, pełno krzewów. Jedynym plusem był chodnik, krzywy i do wymiany, ale był. Trochę zwolniłam. Nie zwracałam uwagi na nic. Byłam zbyt przejęta myśleniem nad tym co będzie ze mną. Mój tata jest chory. Ja też. Tylko, że nie jest on moim prawdziwym ojcem, więc może nie jestem chora? Chociaż z drugiej strony nie znam moich prawdziwych rodziców i nie mam pewności, że jestem zdrowa. Ughh.. Dlaczego życie jest takie beznadziejne?
Zerknęłam na zegarek - 12:30. No tak. Przecież zwiałam ze szkoły już po pierwszej lekcji, a Stephanie siedzi teraz na lekcji. Yym chyba dokładnie to na matematyce. Ja osobiście nie lubię tego przedmiotu, tak samo jak i pani Domblue. Ta nauczycielka uwzięła się na mnie i na każdej lekcji bierze mnie do tablicy. Cudem jest jeśli zapyta mnie co drugą lekcję.
A ja sama szłam i szłam, próbójąc się uspokoić. Niestety. Gdy tylko między drzewami zauważyłam moje liceum znów się rozpłakałam. Znów zaczęłam biec. Czarna torba, którą miałam powieszoną na ramieniu co chwilę obijała mi się o nogi.Po kilku kolejnych minutach biegu zorientowałam się, że już dawno minęłam dom Stephanie. Wyciągnięłam z kieszeni swój telefon. Ani jednej wiadomości od rodziców.. No cóż. Pewnie trzymają się tego: "Dajmy jej trochę czasu" lub "Musi się z tym oswoić". Nie cierpię tego. Nie cierpię ich. I w ogóle wszystkiego! Napisałam so przyjaciółki.
Ja: Mogę znowu u ciebie spać?
Po chwili dostałam dwie wiadomości.
S: Jasne. Tylko uprzedzę mamę.
S: Aż tak źle?
Ja: Wiesz, szkoda gadać. Opowiem ci wszystko później. No chyba, że zerwiesz się z lekcji.
S: Nie mogę. Ostatnim razem miałam straszne kazanie w domu i szlaban.
Ja: Tak, faktycznie. To będę czekać na ciebie w kafejce Filan. Stolik ten co zawsze.
Wkładając telefon do kieszeni poczułam, jak coś mokrego kapnęło mi na rękę. Zaraz potem na nos. Ymm fajnie, biędzie padać. Tylko tego mi teraz brakowało. Nie mam przy sobie parasola.
Poraz setny dzisiaj zaczęłam bieg. Musiałam wybiec z parku, żeby dotrzeć do kafejki. Byłam już cała przemoczona, więc spieszyłam się jak tylko mogłam. Na chodnikach nie było żadnej żywej duszy prócz mnie.
Do kafejki jest jeszcze pięć minut drogi, a w tym momencie zaczęła się porządna ulewa. Ostatnia taka była z dobre dwa lata temu, a jej skutkiem była powódź roku. Nie można było dostrzec już niczego co znajdowało się metr ode mnie. Jeszcze tylko zakręt i skrzyżowanie - powtarzałam w myślach. W sumie po dzisiejszym maratonie, który przebiegłam mogę stwierdzić, że mam niezłą kondycję.. Dobra. W przyszłym roku szkolnym zapisuję się do klubu sportowego.Na skrzyżowaniu Golden Street oraz Blue Street światła nie działały. Dla bezpieczeństwa zatrzymałam się. Chciałam przejść przez ulicę, ale coś mi mówiło, że nie mam tego robić. No, ale jak to ja ruszyłam przed siebie. Spokojnie przeszłam na drugą stronę. Został mi jeszcze tylko kawałek.
Nagle, nawet nie wiem z której strony zostałam potrącona przez rowerzystę. Przewróciłam się i upadłam na ziemię, a sprawca wypadku spadł na mnie. Usłyszałam ciche jęknkęcie. Mężczyzna. Zaczęłam się wiercić. Nieznajomy szybko się podniósł.
- Boże, przepraszam! Nic się pani nie stało? - usłyszałam boski męski głos.
Podał mi swą dłoń, aby pomóc mi wstać. Zrezygnoqałam z jego pomocy i wstałam o własnych siłach.
- Spokojnie. Nic się nie stało. Przez ten deszcz nic nie widać.- odpowiedziałam spokojnie, po czym spojrzałam na mężczyznę. Jego twarz wydawała się być taka znajoma. Był to chłopak. Śmiało można stwierdzić, że ma około osiemnaście lat. Brunet o piwnych oczach. Jaki on przystojny! - A tobie nic nie jest? Znaczy czy z panem wszystko w porządku? - ocknęłam się, orientując, że zbyt długo mu się przyglądałam. Poczułam pieczenie. Ręce mnie piekły. Zdarłam sobie skórę.
Podniosłam je do góry.- Pokaż. -nakazał i ujął moją dłoń. Syknęłam. Bolało jak cholera.
- Do jasnej śledzionki. - wybełkotałam i uniosłam głowę ku niebu. Mówiłam tak zawsze. Odkąd w dzieciństwie znienawidziłam śledzie.
Opuściłam głowę. Chłopak ucichł w momencie, w którym to wypowiedziałam. Zerknęłam na niego. Wpatrywał się w mnie z szeroko otwartymi oczami i uniesioną brwią. To pewnie przez moje małe powiedzonko. Tak, ja szesnastoletnia dziewczyna mówię takie rzeczy.
- Sophie? - to jak delikatnie wymówił moje imię sprawiło, że zmiękły mi kolana.
*********
Hey. Mam nadzieje, że spodobał wam się ten rozdział. Za tydzień będzie kolejny.
qamilaaa
CZYTASZ
Poznać Prawdę
Teen FictionGdy miała 8 lat zmarła jej młodsza siostra. Gdy miała 12 rozwiedli się jej rodzice. A teraz, w wieku 16 lat dowiaduje się, że jeat adoptowana. Życie Sophie nigdy nie było piękne. Mimo trudności postanawia jednak rozwiązać wszystkie te zagadki. A pr...