Rozdział VII

1.7K 130 28
                                    

Siedziałem za barykadą wraz z Lwami, Wilkami i Lisami. Teraz przy drugim uderzeniu nie było szansy na atak z zaskoczenia. Jedyne co nam pozostało to prosta i brutalna walka. Szczerze nie wiem co o tym myśleć. Z jednej strony to proste zwycięstwo jednej ze stron, ale z drugiej wolałbym raczej osobiście nie walczyć frontalnie. Dostałem nawet tak nienawidzoną przeze mnie broń palną. Ze strzelaniem nie ma problemu potrafię to robić bardzo dobrze, chociaż do Lwów mi daleko. Jak zawsze moje rozmyślanie przerwał otaczający mnie świat.

-Widzę ich!- Krzyknął jeden z Lisów stojący na dachu jednego z pobliskich budynków.

Nie trzeba było długo czekać żeby i nam ukazał się wróg. Obronę przygotowaliśmy na jednej z dłuższych i szerszych ulic miasta. Kątem oka zobaczyłem że żołnierze szykują broń i celują we wroga. Ten nie dał nawet ostrzeżenia a w naszą stronę poleciał pocisk burzący. Trafił w jakiś pobliski budynek który jakoś wytrzymał siłę wybuchu. Wokół mnie karabiny zagrały swoją pieśń śmierci, a czołgi niczym smoki plunęły pociskami niczym ogniem. Powietrze było wypełnione krzykami rannych a przestrzeń ulicy była opanowana przez śmiercionośne pociski. Sam schowałem się za osłoną nie wiedząc co robić. Moje obrzydzenie do broni palnej nie jest nieuzasadnione. Dawno temu sam jej używałem jednak pewnego dnia spotkałem pewną grupę ludzi na jednym z moich wypadów. Nie byli to źli ludzie chcieli chronić swoich ukochanych. Okrążyli mnie i powiedzieli żebym oddał po dobroci broń. Zrobiłem to bez żadnych sprzeciwów, miałem jej pod dostatkiem. Grupa uciekła a ja wróciłem do jednej z moich pobliskich skrytek i wziąłem noże do rzucania które tam zostały. Zacząłem się włóczyć po okolicy aż zapadła noc. Kiedy wracałem do miasta słyszałem strzały ale nie było sensu już ich wtedy sprawdzać. Zrobiłem to następnego dnia rano. To co zobaczyłem na zawsze wypaliło się w mojej pamięci. Leżała tu większość ludzi ze wczorajszej grupy. Rozstrzelana. Niedaleko było też martwych paru innych osobników, którzy byli jak można się domyślić napastnikami. Oprócz tego pełno martwych zombie. Już miałem odchodzić kiedy zobaczyłem ślady stóp na ziemi. Ruszyłem ich tropem wyciągając broń wziętą z miasta. Nie jest to teraz ważne ale był to chyba AN-94. Kiedy dotarłem do końca śladów zobaczyłem na wpół żywego mężczyznę z bronią w ręku. Tylko popatrzył błagalnie w moją stronę. Zbliżyłem się i powoli przykucnąłem. 

-Ja przepraszam- Powiedział mężczyzna- Zabraliśmy Ci broń a przez to wszyscy zginęli...

-Spokojnie, odpoczywaj- Były to raczej słowa które miały okryć go iluzją tego że nic się nie stało- Czy jest coś co mogę dla Ciebie zrobić? I jak to wszystko się stało?

-Kierowaliśmy się do pobliskiego miasteczka kiedy nagle spotkaliśmy inną grupę. Ale to byli bandyci. Zaczęła się strzelanina. Od razu zginęły kobiety i paru mężczyzn. Wraz z tymi którzy przeżyli pierwszy ostrzał uznaliśmy że trzeba przynajmniej ratować dzieci. Było ich czworo ale tylko trójka przeżyła. Na imię mają: Andrea, Edwin i Felix. Kazaliśmy im biec w kierunku tego miasteczka i ukryć się przed zombie i bandytami... Proszę uratuj te dzieci... Mają jeszcze całe życie przed sobą...

Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, a facet zmarł. Wziąłem nóż i przebiłem jego mózg. Przynajmniej tyle mogłem.

Zastanawiałem się chwilę... I ruszyłem dzieciakom na pomoc. Wątpiłem czy one jeszcze żyją ale przynajmniej sprawdzę czy jest jeszcze szansa.

Do miasteczka dotarłem w jakieś piętnaście minut, tak jak się spodziewałem było tam sporo zombie. Prawdopodobnie dzieciaki je tu ściągnęły. Skradałem się chwilę gdy usłyszałem krzyk. Zobaczyłem jak sprinterzy już biegli w stronę z której dobiegł wrzask.

Skoro i tak nie było co się skradać pobiegłem za sprinterami. Mijałem zombie które chyba i tak nie były od razu mną zainteresowane. Biegłem tak przez chwilę aż zobaczyłem trójkę dzieci siedzących na dachu jakiegoś warsztatu. Dwaj chłopcy zrzucali długimi kijami zombie a dziewczynka siedziała skulona i płakała. Cały budynek był otoczony zombie. Pomyślałem... A co tam, i rzuciłem się z tymi nożami na tą hordę...

Jak widać przeżyłem ale co się stało z dzieciakami może kiedy indziej. Przynajmniej dowiedzieliście się coś o mnie. Hahaha. Nienawidziłem broni palnej... Ale jeśli zginę przynajmniej znowu zobaczę Aurorę. Podniosłem leżącą na ziemi broń i wyskoczyłem za barykady. Biegłem i strzelałem jednocześnie. Nie myślcie że jest jak w filmach, ledwo mogłem utrzymać bronie a ostrzał był strasznie niecelny. Ale efekt który chciałem osiągnąć udał się. Kiedy obrońcy zobaczyli że sam szarżuję na wrogów a Ci chowają się przed kulami. Wszyscy ruszyli za mną do ataku. Gdzieś z prawej poleciał pocisk z RPG i uszkodził wrogi czołg.

-Wszyscy razem!


Ale się porobiło, teraz całe miasto jest strefą walk. Przeciwnicy i nasi są rozrzuceni po całym mieście i walczą ze sobą. Dodatkowo nastała noc. Ja sam jestem z Aaronem i opatrujmy rannych z jego oddziału. 

- Eric idź- Nagle odezwał się dowódca Lwów.

- O czym ty mówisz? Zostanę i Ci pomogę.

- Nie. Jesteś potrzebny uratuj tylu ilu się da.

- Nie zabiję wszystkich bandytów!

- Zabij dowódcę, może wtedy się wycofają.

- Niech Ci będzie ale później o tym porozmawiamy.

Pobiegłem w losową stronę zastanawiając się jak za to się zabrać...


Problem niemalże rozwiązał się parę minut później. Przywódca naszych przeciwników kierował wszystkim z wzgórza, gdzie była prawdopodobnie baza bandytów. Tak "rozwiązał" się sam. Raczej chodzi o to, że nie muszę szukać tego gościa po całym terenie walk.

Jak można było się spodziewać, ruszyłem w jego stronę. Kiedy wydostałem się za mury musiałem zacząć się skracać. Inaczej zostałbym rozstrzelany. W bazie wroga nie było wielu strażników, raczej nikt się nie spodziewał że ktoś będzie chciał ich zaatakować. Ale ostrożności nigdy za wiele.

Przechodziłem obok ciężarówki zabijając jednocześnie jednego strażnika. Powoli dotarłem do mojego celu. Czy wszystko było takie łatwe? Czy może ja jestem zbyt dobry? Szczerze i tak mnie to nie obchodzi.


Przywódca bandytów nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ilość jego "ochroniarzy" też nie była duża. Zrobię to w kilka sekund. Wyciągnąłem nóż do rzucania i zacząłem celować. Miałem już rzucić gdy poczułem okropny ból z tyłu głowy. Upadłem na ziemię w połowie przytomny. Zobaczyłem napastnika, a po chwili dołączyli do niego inni ochroniarze i sam dowódca.


-No, no, no, kogo my tu mamy. Czy to nie ty jesteś tym zbiegiem co wysadził mi bazę?


Chciałem odpowiedzieć ale z mojego gardła wydobywały się tylko dziwne dźwięki.


-Co tam gadasz? Nie chcesz umierać?- Mężczyzna zbliżył się niebezpiecznie blisko- Spokojnie będę Cię tak torturować że będziesz błagać o śmierć, a ja... Tego nie zrobię.


To były ostatnie słowa zanim but jednego ze strażników uderzył mnie w głowę po czym światło zgasło...



City of DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz