Rozdział VIII

1.5K 113 46
                                    


Ocknąłem się z okropnym bólem głowy. Z trudnością wstałem na nogi i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było z drewna. Wewnątrz nie było mebli. Żadnych łóżek, szaf czy półek. Puste pomieszczenie. Popatrzyłem na drzwi. W przeciwieństwie do ścian te były z metalu. Podszedłem i pociągnąłem za klamkę. Jak można było się spodziewać, zamknięte.

Szkoda że nie było tu chociaż okna. Mógłbym sprawdzić gdzie jestem. Nie mając nic do roboty usiadłem na ziemię opierając się plecami o ścianę po czym zasnąłem. Obudził mnie kopniak w głowę. Nie byłem o końca obudzony więc ból był do zniesienia. Podniosłem moją otumanioną głowę i zobaczyłem mężczyznę. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę że skądś go kojarzę. Patrzył na mnie z uśmiechem przywódca bandytów.

-Jak się miewa na gość? Nic nie boli? Nie jesteś głodny?

Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć a otrzymałem kolejnego kopniaka.

-To tak na rozgrzewkę mój "przyjacielu", później się zabawimy.

Na pożegnanie a jakże dostałem kolejnego kopniaka. Mój oprawca opuścił pokój a ja po chwili zastanowienia uznałem że ma deja vu. Czemu? Ponownie jestem zamknięty tylko tym razem jestem sam. Bez Szczęki.

Siedziałem i rozmyślałem co by zrobić? Ucieczka to oczywiście najlepsze i właściwie jedyne wyjście, ten koleś jak on to ujął "dopiero się rozkręca". Nie warto tracić czasu. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego. 

Szukałem i szukałem ale nie mogłem znaleźć niczego, zresztą gdzie znaleźć coś przydatnego w takim pokoju. Miałem sobie już dać spokój ale w ostatniej chwili kątem oka zobaczyłem coś błyszczącego. Podszedłem bliżej i chyba nigdy się nie uśmiechnąłem na widok czegoś takiego. W rogu pomieszczenia dość głęboko był wbity gwóźdź. Uklęknąłem i zacząłem z całej siły go ciągnąć. Z początku nawet nie drgnął ale z czasem mój "excalibur" uznał mnie za swojego "króla Artura" i wyszedł z drewna.

Musiałem dokładnie się zastanowić co z nim zrobić, był niewielki więc zabójstwo będzie trudne. Może zranić kogoś w oko i gdy będzie się zwijać z bólu skręcić mu kark? Albo przebić tchawicę? Tyle możliwości a każda lepsza lub gorsza.

Zastanawiałem się dłuższy czas aż wreszcie uznałem że przebicie tchawicy będzie najlepsze. Przeciwnik szybko zginie i obędzie się bez krzyków. Jednak nie mogę tego zrobić dzisiaj czy jutro, muszę uśpić ich czujność co będzie się wiązało z wytrzymywaniem tortur. Na dziś i tak więcej już nie zrobię, lepiej trochę odpocząć i przygotować się na następny dzień.


Któregoś dnia ponownie obudził mnie kolejny z kopniaków. Jemu się to chyba nigdy nie znudzi... Podniosłem się i zobaczyłem po raz kolejny tą szpetną mordę, na której zawsze był uśmiech. John przywódca tych bandytów stał naprzeciwko mnie.

-Dzień dobry przyjacielu. Wybacz mi moją gościnę, spędzisz tu jeszcze dużo czasu więc powinienem Cię oprowadzić po mojej posiadłości, nieprawdaż?

Nic nie odpowiedziałem więc przywódca bandytów uśmiechnął się jeszcze bardziej.

-Już Ci odebrało mowę? A ja przygotowałem takie znakomite przedstawienie dla Ciebie- Powiedział z uśmiechem.

-Przedstawienie?- O co mu chodzi?

-Tak i wiesz co? Wystąpi w nim ktoś z twojego miasta.

Co?! Kogo on jeszcze złapał? Chyba zobaczył moje niedowierzanie w oczach więc kontynuował.

City of DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz