Rozdział 4

866 55 3
                                    

Kayla

Wkładam do torby kanapki, kiedy do kuchni wchodzi tato. Wygląda na niewyspanego, pewnie znów pracował do późna. Podsuwam mu kubek z kawą, a on wkłada dwie kromki chleba do tostera i pociąga za dźwigienkę.

-Zrobiłam Ci drugie śniadanie do pracy-podaje mu lunch box.
-Dziękuję-uśmiecha się-Zapowiada się pracowity dzień i chyba nie będę miał czasu na wyjście na lunch.
-Powinieneś trochę zwolnić, tato-radzę mu, zarzucając na ramię torbę.
-Mamy najgorętszy okres w firmie, mnóstwo ważnych kontraktów, trzeba to wykorzystać-bierze do ręki kubek-Wychodzisz już?
-Tak, muszę być dziś wcześniej w szkole. Mam zajęcia dodatkowe z biologii, chcę dobrze przygotować się do egzaminów.
-Jasne-całuje mnie w czoło. Robi to, odkąd pamiętam.
-Miłego dnia, tato-rzucam na odchodne.
-Miłego dnia!



Ten dzień zapowiadał się naprawdę dobrze. Od rana świeciło słońce i nic nie wskazywało na to, że może wydarzyć się coś niemiłego. A jednak.
Ledwo udało mi się oddalić dwa kilometry od domu, kiedy niespodziewanie mój ukochany Jeep odmówił mi posłuszeństwa. Po prostu się zatrzymał i żadna siła nie była w stanie sprawić, by ponownie odpalił. Na nic zdały się moje błagania i pełne gorliwości modły. Całe szczęście, że nie postanowił urządzić sobie tej drzemki na samiutkim środku skrzyżowania, bo mimo tego, że potrafię zachować zimną krew, z pewnością bym spanikowała.
Wysiadam z auta i opieram się o maskę, wzdychając. Wyciągam z kieszeni telefon, by zadzwonić do taty, kiedy tuż obok mnie zatrzymuje się samochód. Znajomy, czarny Chevrolet Orlando.
Kierowca opuszcza szybę.
-Cześć-uśmiecha się do mnie, poprawiając na nosie okulary przeciwsłoneczne, w których widzę swoje odbicie.
Totalnie mnie zamurowało i wyglądam teraz żałośnie.
-Cześć-bełkoczę.
-Coś się stało?-pyta, wystawiając łokieć za okno.
-Nie, ja tylko...-staram się wymyślić coś na szybko, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
-Usiłujesz mi powiedzieć, że postanowiłaś zrobić sobie przystanek na środku ulicy o siódmej trzydzieści?-na jego twarzy pojawia się kpiący uśmiech.
No tak, przejrzał mnie.
-Mój samochód nawalił-decyduję się powiedzieć mu prawdę, choć robię to z niechęcią.
Spotykamy się po raz drugi i po raz drugi potrzebuję pomocy. Na pewno widzi we mnie nieradzącą sobie w życiu sierotkę. Cóż za pech.
W myślach przeklinam ten dzień, a Michael wysiada z samochodu i staje obok mnie. Wyciąga z kieszeni komórkę i wybiera numer. Patrzę na niego z ciekawością, ale i z lekkim zażenowaniem.
-Zadzwonię po pomoc. Odholują auto do warsztatu i odbierzesz je, kiedy będzie już na chodzie-tłumaczy i nim zdążę cokolwiek powiedzieć, chłopak odwraca się do mnie plecami i zaczyna rozmowę telefoniczną.
-Naprawdę poradziłabym sobie sama-przekonuję go, kiedy znów do mnie wraca.
-Tak jak z tymi zakupami?-śmieje się pod nosem.
Zrezygnowana wbijam wzrok w ziemię. Faktycznie ma mnie za niezdarę.
-Mój kolega ma warsztat, tam się nim dobrze zajmą-klepie maskę mojego auta-A ja podwiozę Cię tam, gdzie się wybierałaś.
-Nie trzeba, przejdę się.
-Odwiozę Cię-podchodzi bliżej i patrzy mi w oczy. Są niebieskie. Otacza mnie jego zapach, on też jest cudowny. Czuję, że drżą mi nogi. Całe szczęście, że wciąż opieram się o maskę mojego samochodu.
Michael natomiast zbliża się na tyle, że brakuje dosłownie kilku centymetrów, żeby nasze nosy się zetknęły, bo o ustach wolę nie wspominać. Przełykam głośno ślinę i zdaję sobie sprawę, że on to słyszy.
-Powiesz mi w końcu, gdzie zamierzałaś jechać?-pyta cicho.
-Do szkoły-odpowiadam jeszcze ciszej.

Bada wzrokiem każdy centymetr mojej twarzy i to nieco krępujące. Mam wrażenie, że za moment mnie pocałuje, bo właśnie skupia wzrok na moich ustach i przejeżdża językiem po swojej dolnej wardze, ale tak się nie dzieje, bo w tym momencie nadjeżdża laweta. Chłopak oddala się na bezpieczną odległość, a następnie prowadzi krótką rozmowę z przybyłym mężczyzną. Już po chwili mój ukochany samochód podróżuje na lawecie gdzieś w nieznane, a ja odwodzę go wzrokiem.

-Gdzie go zabierają?-pytam lekko przerażona.
-Do warsztatu. Tu masz adres-podaje mi mały kartonik-Odbierzesz go za dwa dni, a teraz wskakuj, bo oboje się spóźnimy.
Robię, co każe i chwilę później jedziemy już pod wskazany przeze mnie adres.
-Do której klasy chodzisz?-zagaja, włączając radio.
-W tym roku kończę-patrzę przed siebie-Czekają mnie egzaminy.
-Nie zazdroszczę. A co później? Jakieś studia?
-Myślałam o marketingu-wzruszam ramionami-Ale to nic pewnego.
-Jesteś stąd, prawda?-zatrzymujemy się na światłach. Michael spogląda na mnie.
-Tak, mieszkam tu od dzieciaka-uśmiecham się-Dlaczego pytasz?
-Bo nigdy wcześniej Cię tutaj nie widziałem. To dziwne, bo jak się okazuje, robimy zakupy w tym samym sklepie-śmieje się, wciąż na mnie patrząc.
-Masz rację-chyba się rumienię.
Słyszymy dźwięk klaksonu, gdyż sygnalizacja zezwoliła już na to, byśmy przemierzyli skrzyżowanie, ale Mike chyba się lekko zagapił. Na szczęście, albo na nieszczęście, czujny kierowca stojący za nami, przypomniał nam o tym, że hamujemy ruch.
-Dziękuję za podwózkę-rzucam, kiedy jesteśmy już pod szkołą.
-Nie ma za co-po raz setny dzisiaj obdarowuje mnie tym czarującym uśmiechem-Do zobaczenia!
-Cześć-zamykam drzwi jego auta, zarzucam torbę na ramię i idę w stronę drzwi.



"Do zobaczenia"-analizuję to w głowie. Czy on ma nadzieję, na kolejne spotkanie? To chyba nie byłby głupi pomysł. Moglibyśmy spotkać się w końcu w sytuacji, w której nie będę potrzebowała pomocy. Muszę uzmysłowić mu, że nie jest ze mnie wcale taka bezradna sierotka.Michael nie odjeżdża i mam świadomość, że mi się przygląda. Z całych sił staram się iść normalnie, by nagle nie zacząć bujać nienaturalnie biodrami. To trudniejsze, niż się wydaje.


W pośpiechu otwieram duże drzwi prowadzące prosto na hol.
Moja przyjaciółka właśnie opuszcza salę biologiczną, ściskając w ręku podręcznik.

-Gdzieś Ty była? Zaspałaś?
No ładnie mnie wita.
-Mój samochód nawalił-wzdycham.
-Przyjechałaś autobusem?-wierci mi dziurę w czole.
-Nie-próbuję wykręcić się od odpowiedzi. Wiem, jaka będzie jej reakcja, kiedy się dowie, kto odwiózł mnie do szkoły.
-Tata?
-Nie, Michael pomógł mi z samochodem i mnie podwiózł-zaczynam iść w stronę szatni.
-Jak to?-dogania mnie i chyba nie zamierza zostawić tego bez usłyszenia wyjaśnień.
-Auto zgasło mi na środku drogi i nie chciało zapalić, a on akurat przejeżdżał i...
-Akurat przejeżdżał-śmieje się-Czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności?
Puszcza mi oczko.
-Daj spokój-wzruszam ramionami.
-Ale chyba wykorzystałaś sytuację, co?-łapie mnie za rękę.
-To znaczy?-docieramy do szafek. Sięgam do torby w poszukiwaniu mojego kluczyka.
-No masz jego numer?
-Słodki Jezu, Jessica, nie mam-burczę, nie mogąc znaleźć tego cholernego, małego klucza.
-Po raz kolejny się na Tobie zawiodłam-żartuje sobie.
W sumie być może ma rację. On wie, gdzie chodzę do szkoły, ile mam lat, jakie mam plany na przyszłość, a ja? Ja znam jedynie jego imię. A nie, przepraszam. Udało mi się jeszcze zapamiętać kolor jego oczu. Są niebieskie. I to by było na tyle.


Cześć kochani! Oto kolejny rozdział :) Ostatnio był mały zastój, ale to dlatego, że miałam dużo na głowie, ale chyba się opłacało. Prawo jazdy zdane! :D Powinnam teraz znaleźć nieco więcej czasu. Póki co czekam na komentarze. Do następnego! <3

Without feelingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz