Rozdział 5

811 65 4
                                    

Kayla

Wyciągam z kieszeni wibrujący telefon i spoglądam z ukosa na tatę.
Jest zafascynowany filmem akcji, który właśnie oglądamy.
Aż cud, że tata znalazł tego wieczoru czas, żebyśmy mogli coś wspólnie obejrzeć. Albo inaczej. Cud, że mnie się udało go do tego namówić.
Naturalnie, nie chciał iść do kina, więc po prostu skoczyłam do wypożyczalni po coś, co mogłoby mu się spodobać i trafiłam. Filmy akcji to jego bajka.Spoglądam na wyświetlacz komórki. Jessica.
-Cześć Jess-mówię, podnosząc się z kanapy.
-Kay-brzmi dziwnie.
-Wszystko w porządku?-marszczę brwi i podchodzę do kuchennego okna.
-Nie, nic nie jest w porządku-chlipie do słuchawki.
-Co się stało?-marszczę brwi.
-Jestem beznadziejna-mówi łamiącym się głosem.
-Zaraz u Ciebie będę-rzucam szybko i rozłączam się.


Biorę łyka wody i zarzucam na ramiona skórzaną kurtkę.
-Zostań z nim-gładzę stojące na parapecie zdjęcie mamy, spoglądając w stronę kanapy, na której wciąż siedzi tato.
-Muszę wyjść. Jess mnie potrzebuje-mówię, wzdychając.
Ten wieczór miał być nasz. W dodatku zaraz przyjdzie zamówiona pizza.
-Podwieźć Cię?-pyta, odrywając wzrok od telewizora.
No tak, moje auto jest u mechanika.
-Nie trzeba, przejdę się-uśmiecham się do niego-Przepraszam, że tak wyszło.
-Nie szkodzi, odbijemy to sobie-ściska moją dłoń, a ja całuję go w policzek. Jest kochany.


Wychodzę na zewnątrz, zapinając kurtkę. Zrobiło się chłodno, chociaż dzień był naprawdę pogodny.
Awaria mojego samochodu ma też jakąś zaletę. Dzięki temu mogę, a raczej jestem zmuszona, się przejść.
Mijam niewielki sklepik ze słodyczami o landrynkowym wystroju i równie słodkiej nazwie "Lollipop". Zaopatrywałam się tutaj jako dziecko.
Pani Clara, urocza staruszka prowadząca cukierkowy biznes, zawsze częstowała okoliczne dzieciaki lizakami z ulubioną posypką.
Była jak babcia, która zawsze wciśnie kochanemu wnuczkowi jakiś słodki drobiazg do kieszeni. Uwielbiałam ją i jej sklepik oczywiście. Byłam tam stałą klientką. Bywało tak, że odwiedzałam to miejsce po kilka razy dziennie, aż ostatecznie dostałam zakaz kupowania słodyczy. Tato twierdził, że jeśli tak dalej pójdzie, wypadną mi wszystkie zęby. Według mnie to nie byłoby wcale takie złe, bo jak wiadomo, dziecięce mleczaki mają podpisaną umowę z Wróżką Zębuszką, która wyciąga ząbek spod poduszki, zostawiając w zamian pieniążek, co dla mnie było świetną alternatywą. Miałabym przecież pieniądze na to, by móc kupić więcej słodyczy w sklepie pani Clary i przy okazji trochę z nią pogawędzić i pobawić się z jej milusińskim kotem.
Rodzice mieli jednak inne zdanie i ja, jako ktoś kto "ledwo od ziemi odrósł", nie miałam zbyt wiele do powiedzenia.
Takim oto sposobem wolno mi było odwiedzać cukierkowy sklep dwa razy w tygodniu, chociaż nie ukrywam, że często łamałam ten zakaz.



Droga do domu Jessici zajmuje mi jakieś dwadzieścia minut.
Otwiera mi, ubrana w o rozmiar za dużą pidżamę i z paczką chusteczek w dłoni.
Przytulam ją już od progu, a ona wtula załzawioną twarz w moje włosy i chlipie do ucha.Głaszczę ją po głowie. Rzadko, a nawet bardzo rzadko, mogę zobaczyć ją w takim stanie.
Przechodzimy do jej sypialni. Jess otula się kocem i opada na łóżko. Kładę się obok niej.
-Powiesz mi, co się dzieje?-pytam, gapiąc się w sufit.
-Mark-szepcze.
-Okazał się dupkiem, tak?
-Trzy dni temu byliśmy razem w kinie, mówiłam Ci-ociera spływającą po policzku łzę-Było tak cudownie. A dziś rano miział się pod szkołą z inną. Kiedy do nich podeszłam i spytałam, co on wyprawia, spojrzał na mnie jak na wariatkę i stwierdził, że pierwszy raz mnie widzi, rozumiesz?
-Och, Jessi-przytulam ją mocno.
-Tylko proszę Cię, nie powtarzaj "a nie mówiłam?".Uśmiecham się pod nosem.
-Masz ochotę na kakao?-pytam jak zatroskana matka.
-Mam ochotę na wino, dużo wina-rzuca mokrą chusteczkę na podłogę obok łóżka. Utworzyła się już całkiem niezła sterta.
-Skoczę do sklepu-uśmiecham się-Wracam za moment, a Ty posprzątaj ten bałagan. Szkoda chusteczek na kogoś takiego.



Budzę się z okropnym bólem głowy. Jessica śpi z rozchylonymi ustami. Wypiłyśmy wczoraj zdecydowanie za dużo wina. Biorę do ręki telefon. Dziesięć nieodebranych połączeń od taty.
Natychmiast oddzwaniam.
-Cześć tato.
-Kayla, co się z Tobą działo?-w jego głosie słychać ulgę.
-Musiałam posiedzieć z Jessicą i nawet nie wiem, kiedy zasnęłyśmy, przepraszam.
-Martwiłem się, że coś Ci się stało.
Jestem jedyną osobą, która mu została i nic dziwnego, że tak reaguje.
-Zaraz wpadnę do domu wziąć prysznic, zabrać rzeczy i będę lecieć na zajęcia-łapię się za obolałą głowę.
-Klucze masz, prawda?
-Mam-podnoszę się z łóżka.
Jessica przeciąga się i otwiera oczy.
-Ja za kwadrans wychodzę do pracy, mam zebranie zarządu, wrócę dziś późno. Nie czekaj na mnie z kolacją.
-Dobrze, tato.
-Kocham Cię, Kay-wysyła mi buziaka.
-Ja Ciebie też-rozłączam się.
-Kayla, moja głowa za chwilę eksploduje-marudzi Jessica.
-Idź po jakieś proszki i weź się w garść. Za półtorej godziny zaczynają się zajęcia.
-O nie, nigdzie dziś nie idę-zakrywa twarz poduszką-Nie dam rady.
-W sumie masz racje, wyglądasz okropnie-śmieję się.
-Nie ma to jak słowo pocieszenia od najlepszej przyjaciółki-uśmiecha się i rzuca we mnie poduszką.
-Zawsze możesz na mnie liczyć!
-Dziękuję, że zostałaś.
-Nie ma sprawy. I pamiętaj, nigdy nie płacz nad czymś, co nie płacze nad Tobą, kochanie!
-Zawsze to powtarzasz.
-Bo to prawda-cmokam ją w czoło-Muszę lecieć.
-Miłego dnia w szkole!-szczerzy się złośliwie.
-Zołza!




Do szkoły zmuszona byłam dostać się autobusem. Godzinę później stałam już na przystanku dwie przecznice od mojego domu, nerwowo spoglądając na zegarek. Czy te autobusy, do diaska, zawsze muszą się spóźniać wtedy, kiedy akurat gdzieś mi się spieszy?
Wbijam wzrok w komórkę i wtedy właśnie na przystanku zatrzymuje się duży czarny samochód. Chevrolet Orlando.
Czy on aby mnie nie prześladuje?
-Cześć, podrzucić Cię gdzieś?-poprawia na nosie okulary przeciwsłoneczne.
-Nie trzeba, właśnie czekam na autobus.
-To trochę sobie poczekasz-śmieje się kpiąco-Ta linia już nie kursuje, następny jest za jakąś godzinę. Naprawdę masz czas, żeby tyle tutaj stać?
Wzdycham.
Skąd on wie o takich rzeczach, skoro sam wozi się nowiutką bryką?
-Wskakuj-wychyla się i otwiera drzwi od środka.
Wsiadam i zapinam pas.
-Dokąd pani sobie życzy?-jego szeroki uśmiech pozwala mi przez chwilę podziwiać śnieżnobiałe zęby.
-Szkoła, jeśli to nie problem.
-Żaden problem-wciska pedał gazu, a mnie aż wbija w fotel.
Zrobił to celowo, bo teraz się śmieje.
-Zabierasz ze sobą wszystkich czekających na przystankach?-uśmiecham się złośliwie.
-Tylko takie gapy jak Ty, które nie mają pojęcia, że autobusu o tej godzinie nie ma już od roku.
1:0 dla niego.
-Twój samochód powinien być do odbioru za jakieś trzy dni.
-Trzy dni?-miałam nadzieję, że już jutro będę mogła się po niego zgłosić.
-No niestety, ciężko jest wskrzesić takiego staruszka-uśmiecha się ironicznie-Ale dla tamtych chłopaków, nie ma rzeczy niemożliwych, więc możesz być spokojna.
-Fantastycznie-wzdycham.
-Skoro oboje wiemy, że jesteś noga jeśli chodzi o znajomość rozkładu jazdy komunikacji miejskiej, to może przyjadę po Ciebie jutro rano. Jedziemy przecież w tym samym kierunku-zerka na mnie.
-Nie jestem pewna, czy wytrzymam kolejny kwadrans z tak pewnym siebie i zuchwałym typem jak Ty-śmieję się.
-To słaba z Ciebie sztuka-porusza brwiami.
-Słaba?
-Dokładnie tak-kpi sobie ze mnie.
-No dobra, podejmuje wyzwanie-wzruszam ramionami.
-Jutro za kwadrans ósma pod Twoim domem?-zatrzymuje się na szkolnym parkingu.
-Mhm-odpinam pas i otwieram drzwi.
-Hej!-krzyczy za mną, kiedy wyskakuje z samochodu-Adres!
No tak, przecież on nie wie, gdzie mieszkam.
Zapisuje adres na kartce i zostawiam na siedzeniu.
-Gapa!-rzuca jeszcze z uśmiechem na twarzy, kiedy zamykam drzwi.
Wytykam mu język i z bananem na ustach wchodzę do szkoły.


Hej! I jest piąteczka :D Czekam na komentarz od Ciebie! :* :)

Without feelingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz