Budzi mnie wpadające przez okno blade słońce. Orientuję się, że spoczywam w dziwnej pozycji, ponieważ leżę obok Zacha. Spogląda na mnie z zainteresowaniem i odgarnia mi włosy z twarzy. Jeden z kosmyków ruchem dłoni wsuwa za ucho. – Jak się czujesz? – pytam go. Przypomnienie sobie jego wczorajszego stanu bardzo dobrze mnie ocuca. Wolę odrzucić z odmętów swojej pamięci jego bladą twarz i ledwo funkcjonalne, bezwładne ciało. – Dużo lepiej – wzdycha, nadal patrząc mi w oczy. – Co ci właściwie dolega? – Jestem zaciekawiona, bo wczorajszego medycznego określenia nie zapamiętałam. – Kardiomiopatia – odpowiada, spuszczając kąciki ust w dół. – Na początku lekarze stwierdzili arytmię. Nie robiłem sobie z tego dużo, często zapominałem brać leki i dużo się wysilałem fizycznie. Niestety potem przerodziło się to w coś dużo poważniejszego – odpiera, pokazując palcem na swoją klatkę piersiową. – Jakie są rezultaty tej choroby? – Jestem roztrzęsiona. – Powoduje dysfunkcje serca, w późniejszych fazach przestają prawidłowo działać zastawki, tętnice, natleniona krew nie będzie doprowadzana do komór. I w taki właśnie sposób umrę – uśmiecha się do mnie ironicznie. Drżą mi wargi. Zaczynam płakać, po prostu przeraźliwie wyć. Jak on może tak po prostu się tym nie przejmować i jeszcze uznawać to za dobry żart? – Przepraszam – mówi po chwili Zach i gorączkowo przytula mnie do siebie. – Sam sobie jestem winien. Nie umiem uwierzyć w to, że jestem tak ciężko chory – szepcze mi do ucha. Kiedy sobie pomyślę, że już go więcej nie zobaczę, nie usłyszę jego gitary w tle piosenek, nie spotkam na kolejnym koncercie – robi mi się duszno i słabo. Już sama myśl, że stąd wyjadę mnie przerażała, a teraz dodatkowo dochodzi wizja jego śmierci. – Biorę leki. Nie pomogą mi wyzdrowieć, ale spowolnią proces cierpienia i zapobiegną innym zaburzeniom organizmu – pociesza mnie. – Naprawdę dzięki nim jest mi nieco lepiej – cały czas do mnie mówi, jednak ja nie potrafię uspokoić swojego ciała, ciągle szarpanego w spazmach płaczu. Odsuwam się od poduszki, która jest cała mokra od łez. Bardzo to wszystko przeżywam, jestem załamana jak nigdy dotąd. –Słonko – wzdycha i przykłada swoją głowę do mojego policzka. – Przecież jesteś moją przyjaciółką. Przyjaciele powinni sobie pomagać. Ty nie poprawiasz mojego nastroju w taki sposób – chrząka i wyciera wierzchem dłoni moją wilgotną twarz. – Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś mi o swojej chorobie? – pytam go, połykając łzy. – Nie chciałem cię martwić – odpowiada, przyciskając mnie mocniej do siebie. – Ale już to zrobiłeś – rzucam i odwracam się do niego plecami. – Słyszałam, że nie wziąłeś tabletek – mówię wściekle. – Tylko jeden raz. Zapomniałem – mruczy i opiera swoją brodę na mojej szyi. Zamykam oczy i staram się nie myśleć o wszystkim, co mnie spotkało, co jeszcze jest przede mną. – Nie denerwuj się na mnie – szepcze, muskając ustami moje ucho. – Przecież jesteś taki młody – staram się wysilić na nieco łagodniejszy ton. Wciąż nie potrafię w to uwierzyć.
Nie chcę, żeby mnie zostawiał, żeby odchodził.
Zach jest chory na kardiomiopatię. Co to w ogóle do kurwy jest, że ma prawo atakować tak kochane serce? Jeszcze tyle przed nim – miłość, kariera, rodzina, całe życie. To nie mieści się w mojej głowie, bym mogła pojąć to w odpowiedni sposób. – Ja się o to nie prosiłem – burczy Abels, powstrzymując płacz. Zaciskam wargi w celu utrzymania w miarę spokojnej postawy. Nie chcę znów upadać w zamęty własnej rozpaczy. W rozpaczy Zacha. W rozpaczy wszystkich, których to dotknęło. – Obiecaj mi, że wyzdrowiejesz, że przeżyjesz – proszę go z nadzieją, że tak będzie. – Chciałbym. Kurewsko bym chciał. Ale nie lubię łamać obietnic – mówi zasmucony, a ja czuję na swoim ramieniu kroplę, która najwidoczniej jest jego łzą.

CZYTASZ
I love you
FanfictionA gdybym kiedyś powiedziała Ci, że anioły stróże istnieją naprawdę? ___________________________ Fanfiction o Zachu Abelsie.