Rozdział II

130 17 4
                                    

Ostrożnie stawiaj kroki

Na ścieżce do Hadesu

Nie ścigaj się z obłokiem

Umarli się nie spieszą

A ty masz złożyć jeszcze

Ofiarę swą muzyką

I wrócić masz tą ścieżką

Z żyjącą Eurydyką

A ty masz jedną frazą

Ogłuchłe piekło wzruszyć

Wzgardliwe piekło – azyl

Zgorzkniałych Orfeuszy

~Jacek Kaczmarski „Przechadzka z Orfeuszem"

Nadszedł dzień wyjazdu do Warszawy. Tak zdenerwowany byłem może kilka razy w życiu. W Polsce ostatnio byłem jakieś piętnaście lat temu, gdy na świecie nie było jeszcze takiego chaosu. Bałem się tam jechać. Z kilku powodów. Pierwszy był taki, że w Polsce nie przepadają za Niemcami. Drugim było to, że cały czas nie próbowałem zapomnieć o Felku, a odwiedzanie kraju, w którym widziałem go ostatni raz za bardzo mi w tym nie pomoże. No, ale obiecałem Luddiemu i nie chciałem go zawieść. I tak oto z plecakiem biegłem z bratem i pewnym wiecznie wesołym Włochem na pociąg, modląc się, żebyśmy jeszcze zdążyli. Na szczęście maszyna jeszcze nie odjechała i po chwili siedzieliśmy już na swoich miejscach. Blondyn wrzucił nasze bagaże na górną półkę, a ja wlepiłem wzrok w okno. Ruszyliśmy. Cieszyłem się, że udało nam się załatwić pociąg z przedziałami. Dziwnie się czułem jeżdżąc tymi wszystkimi nowinkami technologicznymi. Wolałem klasyki. Nawet jeżeli to oznaczało kilkukrotnie dłuższą jazdę. Mogłem przynajmniej przesłuchać płyt do końca. I przespać się.

~~~~

Warszawa była strasznie zmieniona. I to bynajmniej nie na lepsze. Była bardziej opustoszała, szara, obsmarowana napisami w stylu 'jebać policje' czy 'hwdp' (czy oni serio nie znają poprawnej pisowni NAWET PRZEKLEŃSTW czy robią sobie jaja, bo trochę zrozumieć nie mogę). Wszędzie walały się plakaty z przemiennym 'cześć i chwała bohaterom', 'make Poland great again' i z hasłami w stylu 'obiecywali najlepsze, a co dostaliśmy?' (te ostatnie były często pomazane i podarte). Na murach wisiały stare ogłoszenia z datami protestów. Mówiąc w skrócie BYŁO ŹLE.

-Yyy, Lud, jesteś pewien, że nie zabłądziliśmy?-spytałem idąc w stronę hotelu.

-No widzisz, miasta się zmieniają...-minęliśmy grupkę chlejących narodowców. Słysząc język obcy spojrzeli w naszą stronę. Wyglądali, jakby zaraz mieli nas rozszarpać. Przerażony Feliciano przytulił się mocno do Ludwiga. „Nienajlepszy pomysł..." pomyślałem patrząc w stronę rozwścieczonych Polaków. Jeden z nich nawet wstał (najprawdopodobniej nie miał najlepszych zamiarów), ale drugi go powstrzymał, kładąc mu rękę na ramieniu, kręcąc głową i mówiąc coś. Na szczęście już za chwilę byliśmy w hotelu. Rzuciłem moje rzeczy na kanapę i położyłem się na łóżku. Po chwili, gdy zaczynałem powoli przysypiać, podszedł do mnie Feliciano.

-Hej, zaraz wychodzimy na kolację, idziesz z nami?-zastanowiłem się. W sumie nie byłem jakiś bardzo głodny...

-Mogę iść, ale tylko dla towarzystwa, nie jestem głodny.

-Ooo, co się stało?

-Nic, po prostu nie mam ochoty nic jeść.

-A-ale idziesz, tak?

-Tak.

-Ok, wychodzimy za jakieś pięć minut~ -zawołał Włoszek wychodząc. Podniosłem się z łóżka i wyjąłem telefon z plecaka. Miałem jedno nieodebrane połączenie. Sprawdziłem numer. Należał do Ludwiga. Mruknąłem cicho i podszedłem do biurka, przy którym siedział Ludwig.

Ty i ja vs. świat (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz