2.

1.5K 124 26
                                    


Dochodzi siódma. To przytłaczające jak czas szybko leci, jak oddala Louisa od wspomnienia rumianej twarzy, otoczonej lokami.

Mocna herbata, którą sobie robi nie pobudza zmysłów. Szatyn wzdycha w telefon przy uchu, nie będąc pewnym, co powinien teraz powiedzieć. Jego oddech jest ciężki, zupełnie jak głowa, która puchnie od dobrych i złych pozostałości.

- Co było dalej, Boo? - głos jego matki jest jak płynne złoto, kojące ból. Wyraża zainteresowanie, ale i troskę. Jest wszystkim, co Louis potrzebuje słyszeć.

Zagryza wargę, czując metaliczny posmak krwi.

- Harry miał być tylko na chwilę, nie na zawsze... - szepcze, a potem znów daje się wciągnąć w wir wspomnień.

x

Otwiera okno, wpuszczając do środka studia The Voice trochę świeżego powietrza. Jest przestronne. Na podłodze widnieją jasne panele, w rogu ustawiona jest czerwona kanapa. Na środku znajduje się czarny fortepian, a na ścianie widzą dwie akustyczne gitary. Całkiem spokojnie i normalnie jak na pomieszczenie do ćwiczeń. Na każdego uczestnika Louis ma zarezerwowane dwie godziny. To wystarczająco. Oglądał wszystkie występy swoich podopiecznych z blindów* i każdemu przypasował piosenkę na pierwszy występ na żywo. To dobra okazja także do poznania uczestników, do zaznajomienia się z ich muzycznymi preferencjami.

Wczoraj Louis trenował z Robem i Jasmine. Odkrył niesamowite pokłady energii i chęci do współpracy w tej dwójce.

Szatyn wierzył, że każda z osób, którą wybrał (lub która wybrała jego) jest niesamowita na swój sposób i ma ogromny talent, który koniecznie trzeba pokazać szerszemu gronu.

Jest lekko zdenerwowany, ponieważ dzisiaj ma pracować z Harrym. Z dzieciakiem o przeszywających oczach i głębokiej barwie głosu. Z Harrym, którego występ z przesłuchań Louis odtworzył jakieś milion razy. I jeżeli szperał trochę w internecie, by dowiedzieć się czegokolwiek o tym chłopaku, jeśli sprawdzał jego facebooka i twittera, i oznacza to, że jest pieprzonym stalkerem to nic nie ma na swoją obronę.

Słyszy dźwięk otwieranych drzwi, po chwili kędzierzawa czupryna wyłania się z za futryny.

- Cześć, mogę? - pyta z chrypą, która wysyła dreszcze wzdłuż kręgosłupa szatyna. Co jest z nim nie tak!?

- Jasne, czekam na ciebie - odrzeka z małym uśmiechem i chce ugryźć się w język za dobór słów.

Hary wchodzi do środka, niemal przewracając stojącą lampę. Łapie ją jednak w porę i zerka z zażenowaniem na Louisa.

- Cholera - szepcze z rumieńcem na policzkach. - Powinieneś wiedzieć, że jestem raczej niezdarny - dodaje, a Louis śmieje się cicho.

- Zanotowane - unosi dłonie i opiera się udami o kant fortepianu, oglądając poczynania bruneta.

Zielonooki patrzy wreszcie na starszego chłopaka poprawnie, dłużej, unosząc swoją rękę na wysokość karku i pocierając go nieznacznie. Róż wciąż zdobi jego twarz.

- Cholera, cieszę się, że będziemy razem pracować, nie masz nawet pojęcia - przyznaje speszony. - Jestem trochę fanem, cholera - dodaje. - Naprawdę nadużywam słowa cholera, no nie?

Szatyn znowu się śmieje, kręcąc głową. Ten chłopak jest zbyt uroczy, by mógł być prawdziwy.

- Zrelaksuj się - Louis uspokaja go, kładąc rękę na jego bicepsie i niemal od razu tego żałuje, czując napinające się mięśnie. - Nie występuję od ponad trzech lat - dodaje tylko po to, aby coś powiedzieć.

So sweet & so cold | larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz