Dochodzi siódma. To przytłaczające jak czas szybko leci, jak oddala Louisa od wspomnienia rumianej twarzy, otoczonej lokami.
Mocna herbata, którą sobie robi nie pobudza zmysłów. Szatyn wzdycha w telefon przy uchu, nie będąc pewnym, co powinien teraz powiedzieć. Jego oddech jest ciężki, zupełnie jak głowa, która puchnie od dobrych i złych pozostałości.
- Co było dalej, Boo? - głos jego matki jest jak płynne złoto, kojące ból. Wyraża zainteresowanie, ale i troskę. Jest wszystkim, co Louis potrzebuje słyszeć.
Zagryza wargę, czując metaliczny posmak krwi.
- Harry miał być tylko na chwilę, nie na zawsze... - szepcze, a potem znów daje się wciągnąć w wir wspomnień.
x
Otwiera okno, wpuszczając do środka studia The Voice trochę świeżego powietrza. Jest przestronne. Na podłodze widnieją jasne panele, w rogu ustawiona jest czerwona kanapa. Na środku znajduje się czarny fortepian, a na ścianie widzą dwie akustyczne gitary. Całkiem spokojnie i normalnie jak na pomieszczenie do ćwiczeń. Na każdego uczestnika Louis ma zarezerwowane dwie godziny. To wystarczająco. Oglądał wszystkie występy swoich podopiecznych z blindów* i każdemu przypasował piosenkę na pierwszy występ na żywo. To dobra okazja także do poznania uczestników, do zaznajomienia się z ich muzycznymi preferencjami.
Wczoraj Louis trenował z Robem i Jasmine. Odkrył niesamowite pokłady energii i chęci do współpracy w tej dwójce.
Szatyn wierzył, że każda z osób, którą wybrał (lub która wybrała jego) jest niesamowita na swój sposób i ma ogromny talent, który koniecznie trzeba pokazać szerszemu gronu.
Jest lekko zdenerwowany, ponieważ dzisiaj ma pracować z Harrym. Z dzieciakiem o przeszywających oczach i głębokiej barwie głosu. Z Harrym, którego występ z przesłuchań Louis odtworzył jakieś milion razy. I jeżeli szperał trochę w internecie, by dowiedzieć się czegokolwiek o tym chłopaku, jeśli sprawdzał jego facebooka i twittera, i oznacza to, że jest pieprzonym stalkerem to nic nie ma na swoją obronę.
Słyszy dźwięk otwieranych drzwi, po chwili kędzierzawa czupryna wyłania się z za futryny.
- Cześć, mogę? - pyta z chrypą, która wysyła dreszcze wzdłuż kręgosłupa szatyna. Co jest z nim nie tak!?
- Jasne, czekam na ciebie - odrzeka z małym uśmiechem i chce ugryźć się w język za dobór słów.
Hary wchodzi do środka, niemal przewracając stojącą lampę. Łapie ją jednak w porę i zerka z zażenowaniem na Louisa.
- Cholera - szepcze z rumieńcem na policzkach. - Powinieneś wiedzieć, że jestem raczej niezdarny - dodaje, a Louis śmieje się cicho.
- Zanotowane - unosi dłonie i opiera się udami o kant fortepianu, oglądając poczynania bruneta.
Zielonooki patrzy wreszcie na starszego chłopaka poprawnie, dłużej, unosząc swoją rękę na wysokość karku i pocierając go nieznacznie. Róż wciąż zdobi jego twarz.
- Cholera, cieszę się, że będziemy razem pracować, nie masz nawet pojęcia - przyznaje speszony. - Jestem trochę fanem, cholera - dodaje. - Naprawdę nadużywam słowa cholera, no nie?
Szatyn znowu się śmieje, kręcąc głową. Ten chłopak jest zbyt uroczy, by mógł być prawdziwy.
- Zrelaksuj się - Louis uspokaja go, kładąc rękę na jego bicepsie i niemal od razu tego żałuje, czując napinające się mięśnie. - Nie występuję od ponad trzech lat - dodaje tylko po to, aby coś powiedzieć.
CZYTASZ
So sweet & so cold | larry
FanfictionParing: larry Ostrzeżenia: miłość homoseksualna, sceny + 18 Ilość słów: 18,4 k Gatunek: dramat Inspiracja: Florence and the machine - Never let me go Opis: AU, gdzie Louis jest trenerem w The Voice, a Harry przychodzi na przesłuchanie, kradnąc mu o...