Mógłby powiedzieć, że obudziło go uciążliwe pikanie budzika po prawej stronie. Mógłby powiedzieć, że po omacku uciszył maszynę z hukiem i z zaspanymi oczami, które za wszelką cenę nie chciały być jeszcze otwarte z powrotem udał się na małą podróż do sennej krainy. Mógłby powiedzieć, że w końcu wstanie z satynowej, ciepłej pościeli, robiąc sobie mocną herbatę i rzuci się w wir codziennej rutyny. Później zaszyłby się w studio, sprawdzając nowości. I piłby kawę z papierowego kubka i może zjadłby jakiś lunch ze Stu i Abigail. I może jeszcze obsypałby Nialla w drodze powrotnej kilkoma wyzwiskami, i pożartowałby z niego. Tak.
I mógłby powiedzieć, że tak będzie wyglądać jego dzień. Mógłby. Ale rzeczywistość spada powoli na louisowe barki, wbijając swe ostrza w jego kremową skórę i boleśnie przypomina o sobie.
Bo Louis leży w łóżku, z kołdrą zwiniętą u stóp, z rękami pod głową i sercem, które bije zbyt wolno. Wybija szósta i Louis nie śpi. Jego umysł jest rozbudzony jak nigdy wcześniej, rozbudzony na tyle, by szatyn mógł analizować własne życie, by mógł myśleć za długo i wspominać zbyt boleśnie.
Louis leży w łóżku i dzisiaj nie obudzi go biały zegar z alarmem po prawej.
Leży w łóżku i nie sądzi, by cokolwiek zmusiło go do wstania. Motywacja do życia odeszła. Odeszła wraz z czekoladowymi lokami i rozbawionymi, zielonymi tęczówkami.
I nagle szatyn ma świadomość ciszy w mieszkaniu, które jeszcze nigdy nie było tak wielkie i tak puste.
Wypuszcza mały, drżący oddech. Jego klatka piersiowa unosi się i opada, a ból owija ją całą, nie zostawiając miejsca na inne odczucia. Tylko ból, okropny i paraliżujący.
Biała firanka powiewa w otwartym oknie, wpuszczając do środka przyjemny chłód. Tylko ciche pikanie zegara brzmi w pomieszczeniu. I może jeszcze wątłe bicie serca Louisa.
Zmusza się w końcu do opuszczenia posłania. Może powinien pobiegać? A może udać się na śniadanie do tej uroczej knajpki Roba Winsteya? A może nie. Wszystko wydaje się być takie bez znaczenia. Zaciska dłonie w pięści i wstawia wodę na herbatę. Otwiera szafki w poszukiwaniu swojej ulubionej yorkshire, ale jego wzrok utyka na paczce zielonej z cytryną. I to takie głupie, ale Louis patrzy na opakowanie, a wspomnienia i dziwne uczucia zalewają jego wnętrze. To herbata Harry'ego, którą przyniósł tu któregoś dnia. I to jak bodziec, bodziec do tego, że szatyn osuwa się po szafkach, ukrywając twarz w dłoniach. Jak mógł być tak głupi? Czuje ucisk w gardle i palenie w każdej komórce ciała. Nie może oddychać. Nie sądzi, że mógłby. Że mógłby bez niego...
To wszystko powoduje tylko, że Louis zdaje sobie sprawę z tego, że w jeden dzień stracił wszystko, co miał.
Pamiętaj LouLou, nigdy nie pozwól żeby ktoś był dla ciebie wszystkim, bo kiedy go zabraknie zostaniesz z niczym.
Słowa Jay huczą mu w głowie. Przypomina sobie, gdy mówiła je uważnie do nastoletniego Louisa. I nigdy nie sądził, że to zdanie mogłoby być tak prawdziwe.
Nagle odczuwa niesamowitą ochotę zadzwonienia do mamy. Ochotę do wypłakania się niczym mały chłopiec, którym już dawno nie jest.
W jednej chwili ma świadomość, że jego rodzicielka o niczym nie wie. Że pogrążony w pracy i romansie, który nigdy nie powinien się pojawić, nie odwiedził Jay ani swoich sióstr od kilku miesięcy. Nie wysłał nawet głupiego smsa mimo, że one robiły to regularnie.
Jest takim cholernym egoistą.
Kolejne uczucie przytłoczenia nadeptuje na jego pogniecioną już klatkę piersiową.
CZYTASZ
So sweet & so cold | larry
Hayran KurguParing: larry Ostrzeżenia: miłość homoseksualna, sceny + 18 Ilość słów: 18,4 k Gatunek: dramat Inspiracja: Florence and the machine - Never let me go Opis: AU, gdzie Louis jest trenerem w The Voice, a Harry przychodzi na przesłuchanie, kradnąc mu o...