Na koniuszku trójlistnej koniczyny spoczął małych rozmiarów motyl. Skrzydełka miał niebieskie, na krawędziach delikatnie ciemniejsze i pokryte białymi plamkami. Czułki zabawnie drgały z każdym jego nawet najmniejszym ruchem. Wydawać by się mogło, że to one nim sterują. Tułów miał granatowy, nie pasujący do reszty barw swoim ponurym odcieniem. Kręcił się nerwowo na łodydze szukając czegoś uparcie. Zatrzepotał kilka razy pięknymi skrzydłami, otrząsnął się i pofrunął na kolejną roślinę, nie przejmując się tym, że na poprzedniej nie znalazł nic wartościowego. Bez zniechęcenia szukał dalej z tą samą dawką ciekawości i zaparcia.
Zerwałam koniczynę, na której jeszcze parę sekund temu siedział i przyjrzałam się jej z bliska przykładając ją sobie prawie pod nos. Nie zostawił na niej żadnych śladów czy zniszczeń. Trzy listki dalej posiadały intensywny, zielony kolor. Ciekawe czy ta mała, bezbronna roślinka zdawała sobie sprawę, że jest wręcz pechowa i nie lubiana. Jako dziecko szukałam szczęścia w trawie, właśnie w poszukiwaniu czterolistnej koniczyny i nigdy mi się to nie udało. Za to, mogłam pochwalić się wielce interesującą kolekcją pechowych zdobyczy, które trzymałam w słoiku pod łóżkiem. Kontrastującą sytuację miał Edward. Często sprzyjał mu uśmiech losu, a w tym wypadku nie było inaczej. Pewnego dnia poszliśmy na łąkę nieopodal domu i zrobiliśmy konkurs na najlepsze znaleziska. Po kilku godzinnych poszukiwaniach wróciłam dumna z całym słoikiem guzików, nakrętek, pojedynczych monet a nawet kawałkiem skóry, jak wtedy przypuszczałam, węża. Kiedy spotkaliśmy się ponownie w umówionym miejscu dowiedziałam się, że Edward dokładnie w tym samym czasie zebrał prawie wyłącznie same czterolistne koniczyny, które ledwo mu się zmieściły do jego podręcznej sakiewki. Poczułam zazdrość, to prawda, ale byłam dumna. Ponieważ miałam zaledwie kilka lat, wydawało mi się, jakby mój starszy brat był co najmniej bohaterem, który potrafi zrobić wszystko. Obroni, pokaże piękno świata, nauczy, zwalczy wrogów i co najważniejsze będzie potrafił zerwać mi szczęśliwą roślinę. Przecież to taki ważny aspekt!
Nie chciał mi zdradzić jak to zrobił, gdzie je znalazł, ale wypowiedział kilka zdań, które wrosły mi w pamięć i pamiętam jego słowa aż do dziś: „Szczęścia nie oszukasz Eleonoro. Ono podąża własnymi ścieżkami, a ty możesz mieć co najwyżej nadzieję, że trafi właśnie na ciebie. A jeżeli już tak bardzo chcesz je szukać to pamiętaj, iż ono się nie chowa, lecz spoczywa w widocznym miejscu i czeka aż je zauważysz. Eleonoro, zacznij patrzeć uważniej, a zobaczysz wszystko to, czego oczekujesz".
Nie potrafiłam podchodzić do życia tak jak on. Idąc w przyszłość pamiętałam o przeszłości. Dobre i złe chwile mojego życia przypominały mi się zawsze w najmniej spodziewanych momentach, zazwyczaj tych niewłaściwych. Wtedy, kiedy chciałam mieć w głowie pustkę, a nie wspomnienia. Bierne szukanie swojej czterolistnej koniczyny zajęło mi dużo czasu, a ostatecznie jej nie znalazłam. Poszukiwanie szczęścia tak perfekcyjnego, jakiego nikt jeszcze na świecie nie miał. Przecież to egoistyczne. Nie mniej jednak taka jest Eleonora Lydia Lancester. Trochę naiwna, przyznaję.
Słońce powoli chowało się za ścianami Ośrodka. Intensywne pomarańczowe i krwisto czerwone promienie oświetlały ogród pięknymi kolorami kończącego się dnia. Przykryłam oczy dłonią i spojrzałam w niebo. Całe pokryte było delikatnie fioletowymi smugami, które w niektórych miejscach rozpraszały się ukazując kawałek ciemnego nieba. Zbliżał się wieczór, a ja powinnam ograniczyć moje codzienne rozmyślania do minimum. Mogłabym siedzieć tak godzinami, ale kiedy ja nie robiłam nic, reszta kandydatek rozwijała się i nabierała nowych, podobno ważnych i potrzebnych umiejętności. Z punktu widzenia Damy numer 64 stał dokładnie w tym samym miejscu jak się tu zjawił po raz pierwszy. Ja czułam, że się psychicznie cofam. Fizycznie zresztą też. Przez cały ten czas ubyło mi kilka dobrych kilogramów. Wcześniej byłam po prostu szczupła, odziedziczyłam szybki metabolizm i figurę po mamie. Mogłam jeść wszystko bez ograniczeń, a moje biodra dalej mieściły się w ulubione jeansy. Natomiast teraz stałam się niezdrowo koścista. Pod obcisłymi koszulkami, które dostawałam, moje żebra wystawały tworząc kąt prosty wraz z biustem, nad którego istnieniem można było polemizować. Stare bransoletki, które uplotła mi Elisabeth przechodziły mi przez nadgarstki, nawet wtedy, kiedy ściskałam je najmocniej jak potrafię. Sukienki odrzuciłam na bok, ponieważ moje biodra już się do nich nie nadawały. Najwygodniejszą opcją i najbardziej praktyczną były długie, luźne, męskie koszulki. Zakrywały kości i na chwilę mogłam zapomnieć, że moje ciało wygląda tak niesmacznie.
CZYTASZ
Imponderabilia
FantasyRaz w roku, kiedy zakwitnie jaśmin, w Antalii odbywają się targi. Los 64 dziewcząt zależy od miejsca, do którego trafią. Mają być posłuszne. Mają ulegać. Mają ozdabiać. Mają być piękne. Mają zapomnieć o sile uczuć. Eleonora nie zapomniała. Pamięta w...