Pogoda na niedzielę nie zapowiadała się ciekawie. Lorenzo wyjrzał przez okno, sprawdzając temperaturę powietrza. Przez ostatnie dwa tygodnie Scarlett się do niego nie odzywała. Przyzwyczaił się na nowo do samotności i prowadził życie jak zawsze. Jedyne, co go drażniło, to to, że zaczęła się przyjaźnić z Nicolette i Alessandrą. Jeśli się im czymś narazi, ma przerąbane do końca liceum, a na razie to dopiero pierwsza klasa.
Ubrał jeansową kurtkę i zabrał nożyczki. Poszedł do ogrodu i nazbierał pięknych kwiatów, po czym skierował się w stronę pałacu.
***Perspektywa Scarlett***
Straszna pogoda...
Scarlett siedziała na fontannie i czytała książkę. Po ostatniej kłótni z rodzicami wyszła całkiem średnio. Z jej pokoju zabrano wszelką elektronikę na dwa miesiące, a przez pierwszy tydzień siedziała zamknięta w pokoju. Najbardziej jednak była wściekła na Lorenzo. Zaufała mu, a on potraktował ją w tak podły sposób. Przyznał rację jej rodzicom, których nienawidziła. Mogła od razu podać rękę Nicolette i Alessandrze. Przynajmniej nie robiłaby sobie zbędnych nadziei.
A zaczynałam go lubić... Debil.
Gdy tak siedziała, ujrzała kogoś, kto kieruje się do pałacu.
Zaraz... To.. To Lorenzo!
Szedł spokojnie a r ręku trzymał kolorowy bukiet kwiatów.
Przyszedł mnie przeprosić. Na pewno!
Lorenzo przeszedł jednak obojętnie obok pałacu i szedł dalej, w głąb lasu, który obrastał dookoła budynek. Scarlett przyznała się przed samą sobą, że bardzo się zawiodła. To jednak jeszcze bardziej podsyciło jej niechęć do Lorenzo. Ona nic go nie obchodziła. Była dla niego jak powietrze. Istniała, ale jej nie zauważał.
Zaciekawiła się jednak po co mu kwiaty i po co idzie tam, gdzie nikogo nie ma. Postanowiła go śledzić. Cichutko prześlizgnęła się przez bramę i ruszyła za Lorenzo.
Szła za nim jakieś 15 minut. Doszli na polanę w środku lasu, a na tej polanie znajdował się cmentarz. Był bardzo pięknym miejscem. Rosły tam drzewa, ale największy był stary dąb stojący na samym środku. Lorenzo skierował się właśnie pod niego i stanął przed jednym z nagrobków. Chwilę tkwił w bezruchu, a potem włożył bukiet do kamiennego wazonu. Scarlett stała wtedy niedaleko za jego plecami. Nagle Lorenzo osunął się na kolana i tak upłynęło dziesięć minut.
-Wiem, że tam stoisz, Scarlett.
Otworzyła szeroko oczy. Obserwowała go cały czas. Ani razu się nie odwrócił, ani razu na nią nie spojrzał.
Więc jak...?
-Słyszałem cię, gdy zamykałaś za sobą bramę, jeżeli bardzo chcesz wiedzieć. Reszty się domyśliłem.
-Kto to?- spytała podchodząc do nagrobka. Były na nim pięknie namalowane imiona- Elizabeth i Jacob McCarty.
-Moi rodzice.- odpowiedział smutnym głosem, nie wstając wciąż z kolan. Na te słowa Scarlett zakryła usta dłonią. Nagle stanęła jej przed oczami odpowiedź na jego wszelkie zachowanie.
-Mój Boże... Jak to się stało?- spytała delikatnie. Lorenzo przez chwilę się wahał. Scarlett chciała już powiedzieć "Jak nie chcesz to nie mów". Już miała otworzyć usta kiedy Lorenzo się odezwał
-Moja mama w trakcie ciąży ze mną miała przejść poważną operację, ale wtedy ja bym umarł. A jeśli przeprowadzono by tę operację po porodzie ona nie miałaby szans przeżyć. Wybrała moje życie, nie swoje.- po jego policzku spłynęła łza, ale brnął dalej- Ojciec po śmierci mamy znienawidził mnie. Chciał mnie kiedyś porzucić samego w lesie. Po 5 latach znaleziono go upitego i martwego w rowie.- wstał i poszedł go nagrobka obok i wskazując na niego mówił dalej- Na szczęście była moja sąsiadka Helen. Zajęła się mną, kiedy straciłem rodziców. Wychowywała mnie, uczyła tego, czego będę potrzebował później: gotowania, prania, sprzątania i wszystkiego na temat ogrodu, a nawet miłości do ojca. Była jednak już stara, miałem 13 lat, kiedy zmarła. Tak więc zacząłem rysować, bo to była jedyna rzecz, którą mogłem zabrać wszędzie i która odcinała mnie od wszystkich myśli. Resztę powinnaś odgadnąć.
-Przepraszam- powiedziała bez większego namysłu-Jestem najprawdziwszą idiotką. Mam wszystko czego potrzebuję a jeszcze narzekam. Naprawdę debilka ze mnie...
Nie dokończyła, bo Lorenzo delikatnie dotknął jej ust dwoma palcami, jakby były najdelikatniejszymi płatkami róży, głęboko patrząc jej w oczy.
-Proszę... Nie mów tak o sobie.
Pod Scarlett ugięły się lekko kolana. Musiała przyznać się sama przed sobą, że ta chwila, że Lorenzo jest tak blisko, sprawia jej przyjemność. Jego zapach, jego oczy, jego ciepła dłoń. To, że patrzy w jej oczy tak, jakby czytał w jej duszy, której już sama nie rozumie. I może czasem się kłócą albo na siebie obrażają, ale to też jest czasem potrzebne. Jedno wiedziała na pewno. Że woli spędzać swój czas z nim niż z Nicolette i Alessandrą.
Czy... Czy ja... Ja się... zakochałam?!
Bez skutku pytała samą siebie. Nic nie mogła poradzić. Wiedziała dobrze, że jej rodzice nigdy nie pozwolą, żeby choćby myślała o miłości do kogoś, kto nie ma zbyt okazałego majątku ziemskiego i skoro mieli by być razem, byłaby to zakazana miłość. Z drugiej strony nie ma pojęcia co czuje do niej Lorenzo. Postanowiła więc zakończyć to rozpaczliwe przemyślanie nad przyszłością.
Lorenzo zsunął palce z jej ust.
-Chodź, odprowadzę cię do domu. Robi się ciemno.
Wziął ją pod rękę i ruszyli w stronę pałacu.
CZYTASZ
Zbudować most
RomanceHistoria opowiada o chłopaku, który mimo młodego wieku przeżył wiele trudnych chwil, przez co był zbyt szczery i bezpośredni. W ten sposób odsuwał od siebie ludzi. Mimo to dni jego samotności zostały policzone wraz z przeprowadzką nowej dziewczyny...