3.Nienawidzę cię!

9 0 0
                                    

***Perspektywa Scarlett***

 Scarlett poszła dalej zostawiając Lorenzo przy furtce jego domu. Zdziwiła się na jego odpowiedź, gdy spytała się o jego rodziców. Jest niemożliwy. Czy to, kim są jego rodzice jest taką wielką tajemnicą? Dlaczego jest taki zamknięty?

Co ja mu zrobiłam, że tak mnie traktuje?

Doszła do pałacu zatopiona w myślach. Scarlett uważała, że pałac ten jest wyjątkowo uroczy. Przed budynkiem rosła krótko ścinana zielona trawa, a na środku tej łączki znajdowała się fontanna przedstawiająca kobietę z wazą, z której wylewa się woda. Budynek był jednopiętrowy, pomalowany na kremowo i biało. Do rzeźbionych, dębowych drzwi prowadziły szerokie schody, a okna były duże, zasłaniane ciężkimi, szkarłatnymi zasłonami. Gdy Scarlett przeszła przez drzwi od razu skierowała się w stronę kuchni, bo wiedziała, kogo tam zastanie.

-Marry! Jak tam dzisiejszy dzień?

-A dzień jak co dzień. Wszystko to samo, poza tym, że Szanowny Pan Goldenmayer ma straszliwy humor. Lepiej go dzisiaj nie drażnić. Podobno przegrał jakąś aukcję. Ale co tam. Lepiej opowiadaj jak w szkole. Poznałaś już kogoś?

-Taak, takiego chłopaka o imieniu Lorenzo. Jest suchy i strasznie zamknięty w sobie.

-Nie mów, że ktoś jest suchy.

-Ale tak jest! Nie wiem co mam zrobić, żeby się przede mną otwarł.

-Scarli, nie zapędzaj się tak. Nie znacie się długo. Nie znasz go, a on nie zna ciebie.

-Tak, ale dużo razy zmieniałam szkołę i nic mi się takiego jeszcze nie  przytrafiło. Każdy był dla mnie miły, a on czasem jest taki... inny.

-Cierpliwości młoda damo, cierpliwości. A teraz idź na górę, przebierz się do obiadu i pamiętaj! Uważaj na swoje zachowanie w obecności Pana Goldenmayera!

-Dobra, dobra.

Scarlett poszła na górę do swojego pokoju. Był duży, z pięknym, rzeźbionym łóżkiem z baldachimem. Pod oknem stało biurko z mnóstwem małych i dużych szufladek. Na podłodze leżał piękny perski dywan, a na ścianie plazmowy telewizor. Szklane drzwi prowadziły na balkon, z którego widać przepiękny ogród pełen kolorowych kwiatów i kwitnących drzew. Uwielbiała patrzeć na ten ogród. Był jak oaza spokoju wśród zabieganego świata.

Zdecydowała, że tym razem na obiad założy piękną, długą suknię z czystego jedwabiu w kwiaty. Jej ojciec zażyczył sobie, aby tak się ubierała. Nienawidził wręcz, gdy chodziła w spodniach. Twierdził, że wygląda wtedy jak chłopak.

Zeszła do dużej jadalni, usiadła na miejscu i czekała. Chwilę później do sali wpadł rozzłoszczony pan Goldenmayer mamrocząc coś pod nosem.

-Dzień dobry tato!

-Gdzie jest obiad?!

w tym samym momencie wpadł służący, który niósł posiłek na dwóch talerzach przykrytych szklanym kloszem. Ojciec Scarlett nic więcej nie mówiąc zabrał się do jedzenia.

-A gdzie mama?- zapytała grzecznie Scarlett. Miała szczerze dość uczucia, że nie może nigdy porozmawiać ze swoim własnym ojcem

-Jem, nie widzisz?!

-Tak, widzę. Ale skoro to jedyna okazja żeby z tobą porozmawiać to chciałabym ją wykorzystać.

-Nie mam czasu.

Przez chwilę panowała cisza. Scarlett jednak nie chciała dać za wygraną. Bardzo pragnęła usłyszeć od ojca choć jedno miłe słowo.

-Tato...- zaczęła

-Nie!- odparł szybko.- Nie mam czasu.

-Ach tak. Dziwię się, że miałeś czas kochać się z mamą i powołać na świat takie stworzenie jaj ja!- Scarlett była wściekła i zrozpaczona, tylko do końca nie wiedziała czemu. Z jej oczu zaczęły spływać łzy. Wstała gwałtownie od stołu- Nie moja wina, że nie urodziłam się chłopakiem, którego tak bardzo chciałeś wychować na biznesmena! - Na ostatnie słowo położyła szczególny nacisk.

-Scarlett! Co ci odbiło!?- wykrzyczał ojciec, który był chyba rozwścieczony do granic możliwości. Ona jednak nie przejmowała się tym i wybiegła ze sali. Nie do pokoju, nie do Marry. Nie chciała teraz jej słów. Coś pokierowało ją aby poszła odwiedzić jego. Lorenzo. 

Gdy wybiegła przez drzwi wejściowe wpadła przez przypadek na swoją matkę.

-Scarlett! Uważaj! Czego ty znowu płaczesz??- zapytała dziwnie suchym głosem

-Jak wejdziesz do domu to zrozumiesz.- powiedziała i wyminęła kobietę, która wołała za nią. Dzisiaj nie miała większej ochoty wykonywać rozkazów, a w szczególności rodziców. Pobiegła dalej przed siebie na nic nie zwracając uwagi.

***Perspektywa Lorenzo***

Lorenzo uwielbiał pielęgnować ogród wokoło domu. Było w nim wiele pięknych kwiatów, krzewów i drzew. Lubił to miejsce szczególnie wiosną, kiedy wszystko kwitnie i pięknie pachnie. To było jego drugie życie. W momencie, gdy przycinał suche gałązki wierzby płaczącej, która rosła nad niewielkim oczkiem wodnym usłyszał, że ktoś dobija się do jego drzwi.

-Lorenzo! Jesteś tam?? Otwórz, proszę!

Wyszedł zza domu i zobaczył Scarlett uderzającą pięściami w drzwi wejściowe.

-Scarlett!

Odwróciła się w jego stronę. Wtedy ujrzał zapłakaną twarz.

-Co się stało?- zapytał delikatnym głosem. Wtedy opowiedziała mu całą historię z obiadem.

-Nienawidzę swoich rodziców.- podsumowała. Lorenzo rozzłościł się nagle.

-Dlaczego... Dlaczego w ogóle możesz wypowiadać coś takiego?!- Na te słowa Scarlett wzdrygnęła się. -Dlaczego nie  doceniasz ich trudu i pracy, żebyś ty mogła nosić drogie ciuchy i mieszkać w pałacach?! Mogłabyś ich kochać chociaż za to, ze cię powołali na ten pieprzony świat! Lepiej kochaj ich póki możesz, bo nie wiesz, co przyniesie jutro! Może nawet teraz gdy wrócisz do domu zobaczysz ich po raz ostatni!

-Co ty pleciesz?! Są jeszcze młodzi! Dlaczego mieliby umierać?!

-Wracaj do domu. -powiedział oschłym głosem

-Nie! Nie chcę!

-Więc dzisiaj śpisz na ławce pod sklepem. Ja ci nie pomogę.- Scarlett po jego słowach schyliła tak nisko głowę, że Lorenzo nie mógł widzieć jej twarzy.

-Nienawidzę...- zaczęła cicho- Nienawidzę cię!!- wybiegła przed furtkę i pobiegła przed siebie.

Co mnie w niej zainteresowało? Chyba niewiedza kim jestem, która lśniła w jej oczach. Mówi się trudno. Widocznie pisana jest mi samotność.

Lorenzo stał się nagle obojętny na jej uczucia, los. Nienawidził, gdy ktoś tak mówił o swoich rodzicach. Może jej nie wychowywali, ale ją utrzymywali.

Zero wdzięczności.



Zbudować mostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz