Chapter 6.

688 47 40
                                    

Ostatni raz tak bardzo płakałem, kiedy opiekunka odciągnęła mnie od łóżka mamy w jej ostatnich chwilach. Nie było to miłe, gdy walczyła o kolejny oddech, który nieubłagalnie zbliżał ją do śmierci.

Dean całował miękko i głęboko, dzięki czemu w jakimś stopniu złagodził mój ból. Czułem się tak bezpiecznie w jego ramionach, że z chęcią bym w nich zamieszkał. Wydawało się, że rozmowa przyniosła nam ulgę. Powiedziałem mu o chorobie mamy, co okazało się zaskakująco łatwe. Później mówiłem o Alexie i dzieciach, które odwiedzałem w szpitalach. Dean patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem i stwierdził, że "za tak dobre serce powinni karać więzieniem". Zostaliśmy tam aż przestało padać i grzmieć. Leżeliśmy wtuleni w siebie i płakaliśmy. Tak po prostu, oboje. Byliśmy tylko my, wpatrzeni w księżyc i rozgwieżdżone niebo. Nie chciałem odchodzić, bo wiedziałem, że ten kawałek świata, który utworzyliśmy poprzez kłótnie, ale także bliskość, zniknie, a Dean nadal będzie tępym dupkiem. Już myślałem, że w pewnym stopniu się do siebie zbliżyliśmy. Że między nami zaiskrzyło coś więcej niż tylko pożądanie. Zwierzyliśmy się sobie i w poznaliśmy się bliżej. Zrozumiałem, że większość jego prostackich zachowań była spowodowana utratą matki. Ale wtedy on jakby się otrząsnął, wymamrotał coś pod nosem i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Ścisnęło mnie w sercu na myśl, że pragnął, żebym nigdy nie stanął w jego drzwiach. Że pragnął nigdy mnie nie spotkać.
Chłopak-którego-imienia-nie-chcę-wymawiać od teraz będzie Voldemortem. Niech ma za swoje.

Próbowałem wrócić do domu z kamienną twarzą, ale kiedy Gabe wyskoczył z pretensjami i zaczął na mnie wrzeszczeć, rozbeczałem się jak dzieciak. Gabriel wyraźnie zakłopotany moim nagłym wybuchem, wymamrotał jakieś przeprosiny i odesłał mnie do łóżka. Okazał się niebywale dobrym członkiem rodziny Novaków - zrobił mi ulubiony omlet i kakao! Zaprosił Charlie, bo nie wiedział, jak sobie poradzić z mazgajowatym, młodszym bratem. Kiedy dziewczyna zobaczyła w jakim jestem stanie, bez większych ceregieli wślizgnęła mi się do skamieliny i zaczęła gadać o jakimś beznadziejnym programie telewizyjnym, który wczoraj widziała. Mike zrobił postępy i nawet jej nie wygonił. Wyszła chyba o trzeciej w nocy, zostawiając mnie samego w czterech ścianach.

Całą noc nie zmrużyłem oka. Liczyłem gwiazdy, barany, a nawet powtarzałem własności funkcji liniowych, wszystko byleby tylko zasnąć i nie myśleć. Na marne. Spałem dwadzieścia minut i obudziły mnie jak zwykle wrzaski z dołu. Wydawało się, że Gabe podłożył w kuchni bombę, bo coś tak cholernie głośno piszczało, że nie mogłem wytrzymać. Ktoś hałasował i chyba rzucał patelniami. Dochodziły stamtąd soczyste przekleństwa i głośne krzyki. Niech ich wszystkich diabli wezmą. Czy normalni ludzie jeszcze gdzieś tam istnieją? Czy zostały tylko upośledzone muminki w postaci moich braci?

Leżałem i próbowałem zapanować nad łzami, cisnącymi mi się do oczu. Nagle poczułem jak łóżko ugina się pod ciężarem, a ktoś podnosi mnie i bierze w ramiona.

- Dean? Czemu nie jesteś w szkole? - jęknąłem. - Zostaw mnie samego.

- Nie ma mowy. Nie będę tam siedzieć, bo myśli o Tobie rozsadzą mi głowę.

- Wyszedłeś wczoraj bez słowa, a teraz zjawiasz się i myślisz, że wszystko..

- Ciii. - przerwał, kołysając mną uspokajająco. - Jest dobrze, Cas.

Pogładził mnie po plecach, a ja zacisnąłem powieki. Pierwsza gorąca łza skapnęła mi na jego koszulę.

- Tak nie można, Dean.

- Cas..pewnie zabrzmi to jak głupi, filmowy tekst, ale wszystko się ułoży. - szepnął mi we włosy. Zaśmiałem się. A może to był szloch? - Nienawidzę, kiedy płaczesz.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 05, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

I hate U, I love U. [destiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz