Chapter 2.

582 58 34
                                    

Castiel

Obudziło mnie nic innego jak ukochani braciakowie. Przynajmniej nie muszę wydawać kasy na budzik. Natężenie głosu tych debili przewyższa Mount Everest (nie żebym kiedykolwiek tam był).

Jezu, już po prostu nie mogę ich znieść. Biegali w cholernych drewnianych chodakach, bębnili w patelnie, odprawiali taniec szczęścia, rzucali odkurzaczem i szczotką klozetową.. Czasami myślę nad dwiema rzeczami. Numer jeden jest taki, że chyba podmieniono mnie w szpitalu. Numer dwa to przypuszczenie, że ci debile biorą jakieś prochy. Od zawsze wiedziałem, że są popieprzeni, no ale żeby śpiewać mi serenadę pod oknem i rzucać w szyby pomidorami? Czy oni nie mają własnego życia? I kto do diaska będzie to sprzątał?

Nie wytrzymałem, kiedy Gabe wywarzył zakluczone drzwi i rzucił się na moje łóżko jak jakiś gwałciciel. Pewnie to była kara za niedostarczenie mu smakołyków poprzedniego wieczoru. Ale nie pisnąłem mu ani słowa o wczorajszej akcji, bo przerażony biedaczek pewnie nie wypuściłby mnie z domu. On i ta jego troska, nosz.

Strzepnąłem go tak, że zatoczył się po podłodze i rąbnął głową o szafkę. Uśmiechnąłem się na myśl, że jutro wykwitnie tam soczysty siniak.

Wygoniłem tego kretyna ze swojego pokoju i przesunąłem rozwalone drzwi na miejsce. Cudowna prowizorka. Nic tylko jeszcze rzucić na środek kurkę złotopiórkę i kogutka szałaputka. Piękny obrazek, nic tylko fotki cykać.

Usiadłem na skrawku skamieliny i westchnąłem głośno. 6:57 to zdecydowanie nieodpowiednia godzina na zrywanie się z kamienia. Skoro słońce nawet nie wstało, to czemu ja mam to robić? Wciąż zastanawia mnie, skąd ci idioci biorą tyle siły. No chodzące wulkany, wampiry energetyczne..sam już nie wiem jak ich nazwać.

Całą noc nie zmrużyłem oka. Na myśl o zupełnie nowych wyrzutkach społeczeństwa, których dzisiaj poznam, robiło mi się niedobrze. Szkoła to zdecydowanie najgorsze możliwe więzienie. Jakby tego było mało, wciąż czułem na sobie gorący oddech nieznajomego i dotyk tych niebiańsko miękkich ust. W pewien sposób mnie uratował. Gdyby nie jego cholernie dobre pocałunki, teraz pewnie wykrwawiałbym się na śmierć w jakiejś melinie.

Jedynym światełkiem w tunelu była Charlie, moja kochana przyjaciółka. Cieszyłem się z przyjazdu na ten koniec świata tylko z jej powodu. Znamy się od dziecka, zawsze znajdziemy kogoś do obgadania, świrujemy razem, smucimy się razem i spokojnie mógłbym nazwać ją moją siostrą.

Wpatrywałem się tak w swoje stopy i nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. W końcu zdecydowałem, że wezmę prysznic. Idąc schodami na dół, naprawdę bałem się o swoje życie. Nadal podskakiwałem jak kot z pęcherzem na każdy najmniejszy, skrzypiący dźwięk. Widok domu w świetle dziennym tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że wygląda jak wyjęty prosto z horroru.

Potem jakiś okropny zapach dotarł do moich nozdrzy. Było to jak kopniak prosto w twarz. Tata gotuje. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Zdecydowanie wolałbym, żeby fotografował małe kotki, niż zbliżał się do kuchni i próbował nas wszystkich otruć. Jego kulinarne eksperymenty zwykle kończą się wzywaniem straży pożarnej, w najlepszym wypadku. To chyba jedyny człowiek na świecie, który potrafi przypalić swoimi magicznymi rączkami wodę na herbatę.

Już chciałem myknąć do łazienki, kiedy usłyszałem stłumiony chichot i gorączkowy szept.

Przylgnąłem do ściany i zacząłem podsłuchiwać. To przecież nic takiego, od zawsze tak robiłem.

Gabryś: Ej, chłopcy, teraz jesteśmy wolnymi ptakami!

Michaś: No co ty nie powiesz.

Balti: Związki to same komplikacje.

I hate U, I love U. [destiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz