Wpadłam z pluskiem do zimnej wody. Bałam się, że ta okaże się zdradliwa i upadnę na płyciznę. Na szczęście toń zamknęła się nade mną, a ja dryfowałam między dnem, którego nie widziałam a powierzchnią. Falbanki sukienki falowały dookoła mnie, ale, na szczęście, nie utrudniały ruchów.
Zdając sobie sprawę, że wstrzymywanie powietrza przez wieczność jest niemożliwe, przecięłam wodę rękoma i skierowałam ciało w odpowiednią stronę. Popłynęłam przed siebie, przeklinając swoją głupotę. Po co paliłam papierosy? Co z tego, że na opakowaniach umieszczali ostrzeżenia? Mówili o śmierci na raka płuc! Nie wspominali o zmniejszeniu ich pojemności i ujawnieniu swojej pozycji seryjnym mordercom nie- z-tego-świata!
Jedyną pociechą było to, że nie nastąpił szok termiczny, którego się spodziewałam. Co prawda woda była lodowata, ale najważniejsze, że jeszcze nie pochwyciły mnie żadne upiorne zabawki czy złote sznurki. Zatrzymałam się. Nic nie widziałam – tylko granatowo-szarą ciemność przetykaną poblaskami światła przebijającego się przez powierzchnię. Kończyło mi się powietrze, ale płynęłam dalej – bałam się, że jestem za blisko legowiska tych błaznów, że mnie obserwują i czekają aż wystawię chociażby koniuszek małego palca.
Płuca zaczęły mnie palić, a mięśnie gardła napinały się i rozkurczały naprzemiennie, domagając się zaczerpnięcia powietrza.
Jeszcze moment i chyba rozerwałoby mi płuca. W stronę powierzchnipopłynęło kilka małych bąbelków, uwolnionych spomiędzy moich rozchylających sięwarg. Pomknęłam do góry i z ulgą powitałam zimne powietrze niosące ze sobąsmród ryb i glonów. Na szczęście, nawet w takich chwilach podświadomiezachowywałam ostrożność – ledwie co moja głowa wystawała ponad powierzchnię. Odgarnęłamwłosy z twarzy i rozejrzałam się. Nigdzie nie widziałam moich prześladowców.
Nie miałam wyjścia... Mogłam się utopić próbując dopłynąć do odległego brzegu miasta albo zawrócić. Moje ruchy stawały się coraz wolniejsze, a mięśnie wiotczały z zimna i zmęczenia. Zebrałam się w sobie i wykrzesałam resztki pokładów siły woli, o posiadanie której nigdy wcześniej bym się nie posądzała.
Drżącymi z zimna dłońmi złapałam się desek krótkiego pomostu, do którego przywiązano małe łódeczki imitujące prawdziwe gondole. Systematycznie przesuwałam się w stronę kamiennego brzegu, chwytając się skostniałymi palcami wszystkiego, co miałam pod ręką. Zbyt gwałtownie pochwycony sznur przeciął skórę na dłoni. Poczułam piekące ukłucie bólu. Syknęłam ze złości. Ciepła krew spływała mi po ręce zostawiając ciemnoczerwony ślad, który rozmył się w wodzie.
Odetchnęłam i zanurkowałam. Najchętniej schowałabym się pod belkami pomostu, ale woda praktycznie dotykała szczebli i musiałabym odchyli głowę w nienaturalny sposób. Zrezygnowana podpłynęłam do brzegu i oparłam się o niego drżącymi rękoma. Napięłam mięśnie i dźwignęłam się. Wpadłam z pluskiem do wody. I znów. I znów...
Kiedy, cudem, udało mi się wgramolić na powierzchnię, zwaliłam sięwykończona i przylgnęłam do kamiennych płytek. W tym momencie nic mnie nieinteresowało, w głowie miałam pustkę, a po moim ciele rozchodziło sięzmęczenie, które uprzednio usilnie ignorowałam. Kałuża pode mną powiększałasię. Woda wyciekała z ciężkiego, przesiąkniętego ubrania. Czułam lodowatypowiew wiatru na odsłoniętych nogach i rękach. Z rany w dłoni i licznychzadrapań ściekały stróżki krwi.
Zastygłam w bezruchu, ciesząc się z chwili wytchnienia. Wdychane powietrze było ostre i zimne, ale przyjemnie drażniło moje nozdrza. Miałam świadomość, że gdzieś tu czają się moi prześladowcy, demoniczni mordercy, ale nie bałam się. Nie poderwałam się i nie szukałam kryjówki. Nie miałam siły, a zmęczenie stawało się coraz dokuczliwsze...
CZYTASZ
Maskarada ✔
أدب الهواةOdkąd pamiętam moim największym marzeniem było wzięcie udziału w weneckim karnawale. Od dziecka projektowałam maski i stroje, strojąc w nie laleczki z porcelany, które kolekcjonowałam. I kiedy wreszcie mój sen miał się spełnić, kiedy miałam tańczyć...