Włoski komisariat nie był miejscem, które planowałam odwiedzić, ale życie jak zwykle miało swoje plany. Personel medyczny z wielką łaską opatrzył moje rany na rękach, wylewając na nie tyle szczypiących środków dezynfekujących, że miałam ochotę zdrapać skórę. Zrobili to specjalnie – zachowali się zgodnie z zasadami, ale umiejętnie mi dopiekli. Nie dali mi ani ubrań na zmianę ani niczego, żebym mogła się przykryć, więc chodziłam zziębnięta w zakrwawionym dresie córki Giuli.
Ale nie to doprowadzał mnie do szału, a ich spojrzenia. Czułam bijącą od nich nienawiść, drobne gesty i błyski w oczach zdradzały żądze mordu i chęć wzięcia odwetu za zaginionych i zamordowanych... Nic nie wiedzieli, bo musieli przełożyć przesłuchanie, żeby zaczekać na kogoś, kto będzie w stanie poprowadzić ze mną normalną konwersację... To nie byłam ja, nie ja zamordowałam tych ludzi, ale nie interesowała ich prawda.... oni już uznali mnie za winną i najchętniej wymierzyliby mi samosąd...
W końcu doczekałam się na tłumacza. Patrzyłam ponuro na naprzemiennie otwierane i zamykające z łoskotem kraty. Niska policjantka, która mnie prowadziła zacisnęła mocno kajdanki na moich nadgarstkach. Czułam jak metal przebija się przez nasączony ziołową maścią bandaż i wpija się w poranioną skórę. Nie skarżyłam się, bo tylko dałabym suce satysfakcję...
Weszłam do małego pokoiku. Czekała na mnie dwójka mężczyzn. Doprawdy? Do jednej dziewczyny?
Wysoki Włoch w czarnym mundurze pokazał ręką krzesło.
- Siadaj – rozkazał krótko.
Skrzywiłam się ostentacyjnie. Jak on śmiał mi rozkazywać i traktować w ten sposób? Byłam niewinna. Ba, byłam ofiarą, a oni brali mnie za seryjną morderczynię! Posłałam im zabójcze spojrzenie, Oczywiście, moja butna postawa wcale mi nie pomagała, ale nie miałam zamiaru położyć po sobie uszu i w milczeniu znosić upokorzenia. To właśnie bierność i niezdecydowanie tu mnie doprowadziły.
Usiadłam na wskazanym krześle i skrzyżowałam ręce. Chciałam, żeby cierpieli. Och, co ja bym dała, żeby zmazać im te uśmieszki z parszywych twarzy! Razem ze skórą, do kości!
Siedzący policjant skrzyżował ręce, drugi kręcił się przez moment po pokoju o szarych ścianach, po czym usiadł. Wymienili się spojrzeniami. Jeden z nich zapalił papierosa. Dopiero teraz zauważyłam, że na małym stoliku ustawiono popielniczkę. Nie znałam się zbyt dobrze na prawie, a metody przesłuchań znałam z filmów i książek, ale zabawa w złego i dobrego policjanta chyba została zabroniona?
- Jestem Marco Sorzzini, psycholog policyjny. A to jest Stefano Boccaccio z wydziału kryminalnego.
Stefano wypuścił na przywitanie kłąb szarego dymu w moją stronę. Wredny sukinsyn.
- Teraz, skoro już wiesz jak się nazywamy, chcielibyśmy, żebyś odwdzięczyła się nam tym samym.
Milczałam. Gorączkowo myślałam o tym, co powiedzą moi rodzicie, jeśli nie uda mi się z tego wyplątać i ogłoszą mnie zabójczynią? Co przyjęliby lepiej wieści o moim zniknięciu albo zgonie? Czy we Włoszech obowiązywała kara śmierci? Cóż to by była za ironia – uciec przed Jasonem, a skończyć z trucizną w żyłach.
CZYTASZ
Maskarada ✔
FanficOdkąd pamiętam moim największym marzeniem było wzięcie udziału w weneckim karnawale. Od dziecka projektowałam maski i stroje, strojąc w nie laleczki z porcelany, które kolekcjonowałam. I kiedy wreszcie mój sen miał się spełnić, kiedy miałam tańczyć...