Melanie stała na dworcu. Ręce miała poupychane w kieszeniach, włosy nieuczesane, jakby wyblakłe; dawno niefarbowane. Wsiadła w końcu do pociągu i zajęła miejsce w pustym wagonie, jak to zwykle bywa w książkach. Wyjęła puszkę piwa i cicho otworzyła.
Mijał rok od śmierci Troye'a, więc Melanie poczuła się w obowiązku jechać do Los Angeles na rocznicę. Od jego śmierci stała się alkoholiczką, a i szybko wpadała z nałogu w nałóg. Nabawiła się bulimii i depresji, uzależniła się od heroiny i okazjonalnie popalała marihuanę gdzieś po kątach. Wdawała się w liczne bójki i często chodziła po ulicach pijana, z podbitym okiem, cała posiniaczona. No i hazard. Chodziła grać w ruletkę z ulicznymi mafiami. Zbierało jej się na śmierć.
10:53, pociąg dojechał do Los Angeles. Melanie z torbą w ręku wysiadła i skierowała się do szpitala psychiatrycznego, usytuowanego naprzeciw dworca. To tam przeżyła najgorsze miesiące swojego życia. I rozstroiło ją to, co ujrzała.
Budynek był zamknięty na głucho. Na drzwiach wisiała metalowa kłódka, ale spod starej zakurzonej wycieraczki coś wystawało.
Kartka.
Melanie podniosła ją, rzucając papierosa na ziemię i przydeptując czubkiem turkusowego balerinka.
SPÓJRZ W GÓRĘ, KIMKOLWIEK JESTEŚ
Wzdrygnęła się i uniosła głowę. Na suficie tarasu wisiał pęk kluczy. Podskoczyła i złapała go, po czym otworzyła kłódkę, która z łoskotem upadła na podłogę. Chwilę mocowała się z drzwiami, aż w końcu zamki puściły. Stał przed nią otworem cały szpital, cały wielki szpital.
Najpierw z czystej ludzkiej ciekawości przejrzała dokumenty w gabinecie Madeleine. A potem zajrzała do pokoju Troye'a.
Na jego łóżku siedział doktor Vaikn. Palił prawdziwą fajkę, rzadkość wśród dzisiejszych palaczy. Spojrzał na dziewczynę.
- Tylko my pamiętaliśmy o śmierci Troye'a - stwierdził. - To ja zostawiłem ci tą kartkę, nie ukrywam. Wiedziałem, że przyjdziesz. Miło mi znów cię widzieć. Schudłaś i zmarniałaś. Pożółkła ci skóra, powypadały ci włosy. Gdzie twoja normalna, ciemnofioletowa dusza?
- Zniknęła. Lecę, doktorze Vaikn. Mam tu jeszcze jedną sprawę do załatwienia - wyznała Melanie. - Ostatnią - zaznaczyła jeszcze i wyszła.
W tym czasie rozpadało się. Deszcz mieszał się z jej łzami i sama nie wiedziała, które spływa jej po twarzy.
Niepewnym krokiem weszła na tory, wcześniej sprawdzając godzinę przyjazdu następnego pociągu. 11:43. Zostało dziesięć minut. Odeszła jak najdalej w lewo od dworca, żeby być w zasięgu jeszcze rozpędzonego pojazdu. Przełknęła ślinę i wypowiedziała ostatnie słowa.
- Jeżeli anioły mogą mieć ciemnofioletowe skrzydła, to szkoda, że pójdę do piekła.
Najpierw zobaczyła światła; dwa, jak oczy osadzone nisko w dziobie pociągu. Kolejarz zauważył ją, ale nie zdążył zahamować. Poczuła tylko, jak coś w nią uderza; żebra łamią się po kolei, wgniatają w środek, wbijają w serce.
A potem, już w dżungli chmur, spojrzała na swoje ciemnofioletowe skrzydła, a potem na skrzydła kogoś obok. Były jasnoniebieskie, pięknie błękitne, prawie zlewały się z kolorem nieba. Splotła ręce z Troye'm. I powiedziała:
- Mówiłam, że zabiorę cię na szczyt świata. Ale nigdy nie sądziłam, że to ty mnie tu zabierzesz.
YOU ARE READING
hello psycho [melanie & troye]
FanficKażdy kiedyś umrze, ale oni najszybciej. Bo nikt tu jeszcze nie był szczęśliwy. ♦ okładka made by @vulthi