Prolog

54 7 4
                                    

Ciemność, to jedno słowo oddaje wszystko co widzę, wciąga mnie swą głębią, otacza z każdej strony. Jestem w niej skąpany. Słychać tylko stukot kół wózka po płytach podłogi, nie wiem co się dzieje, czuję, że nie mogę poruszać rękami ani nogami. Nie rozumiem jak to mogło się stać, nagle szczęk, jakby odsuwanej kraty i słowa wypowiadane zza moich pleców "Pacjent nr 4538, blok C, pokój 407".
Czuję, że jadę w górę, prawdopodobnie, więc jestem w windzie. Podróż trwa chwilę, słyszę ten sam odgłos drzwi windy jaki słyszałem na dole, niestety nie byłem w stanie policzyć na które piętro wjechałem, ale to już nie ważne. Wózek wiezie mnie dalej, czuję, że co pare metrów skręcamy to w lewo, to w prawo. Tak "skręcamy", bo przecież ktoś mnie pcha, sam nie jade, to raczej logiczne, chociaż... tu nic nie jest logiczne. Nagle wózek się zatrzymuje wyrywając mnie z rozmyślań, ktoś otwiera drzwi znajdujące się tuż przede mną, po chwili gdzieś z tyłu, w głębi korytarza słychać krzyk, a raczej wrzask, nieludzkie wprost wycie. Trzy sekundy. Cichnie. Urwane, jakby ucięte nożem. Pierwszy raz przeszywa mnie dreszcz. Myśli w mojej głowie dosłownie wydzierają mi się "Gdzie ja jestem i co tu się dzieje???" Ale nie czas na dumanie nad losem. Wózek wjeżdża do pokoju, czuję to po niziutkim progu, jakiego nie napotkałem podczas wędrówki, a raczej jazdy korytarzem. Kroki. Dwie, nie, trzy osoby wchodzą do pomieszczenia, jak mi sie zdaje znajdujemy się we wspomnianym "pokoju 407". Majstrują coś przy mnie, od jednego z mężczyzn- tak to chyba mężczyźni- bije ciężki odór papierosów, smród wręcz odrzuca. Już czuję jak odpinają mi pasy, czucie w kończynach wraca, jak sie ma okazać- nie na długo. Ściągają mnie z wózka, ktoś mnie trzyma za ręce, ktoś inny za nogi. Podnoszą mnie i przenoszą w ten sposób jakieś dwa metry. Po sekundzie już leżę na czymś, co przypomina łóżko tylko... hmmm jest metalowe, wyraźnie czuję chłód pod dłońmi, które wbrew moim nadziejom tak jak i stopy zostają przypięte pasami do tego dziwnego legowiska. Dlaczego nie krzycze? Cóż, nie mówie od pięciu lat, poparzenie języka, musieli amputować, bo wdało się zakażenie, stara historia. Ktoś podchodzi do mnie
- Witamy w naszym ośrodku panie Bogdanow- słyszę szorstki, męski, prawie pijacki bełkot starego człowieka- Życzymy miłego pobytu he he he.
   Taaak mam czterdzieści trzy lata. Nazywam się Artur Bogdanow. Moje dzieci, Tania i Sasza są dla mnie całym światem, ale teraz uświadamiam sobie, że nigdy ich nie ujrzę, ponieważ wiem, że nigdy stąd nie wyjde.
  Ktoś podchodzi i wbija mi w ramie strzykawke. Czuję nagły spokój. Myśli o moich pociechach odpływają w zapomnienie. Wsłuchuję się w nicość, która nagle mnie otoczyła. Widze Ją znów. Tak to Ona. Ciemność. Znowu mnie pochłania...Otacza jakby opieką, mimo iż cały ten czas miałem zawiązane oczy, teraz Ona jest jeszcze ciemniejsza, nie wiem jak to możliwe ale tak jest. Zatapiam się w Niej. Ciemność i Cisza. Od teraz nierozłączne... Ciemność i Cisza. Moje dwie najlepsze przyjaciółki. Zasypiam...  Mózg traci kontrole nad ciałem, wyłącza się. Teraz tylko Cisza, Ciemność. Cisza i Ciemność...

OŚRODEK ZŁAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz