Prolog

66 5 1
                                    

Nie znoszę jazdy samochodem. Każda minuta dłuży mi się nieubłaganie. Podgłaszam radio z nadzieją że chociaż to zajmie jakoś mój czas, jednak na marne. O tak wczesnej godzinie nie lecą żadne znośne kawałki, bo w sumie mało kto o tej porze słucha radia. Wpatrując się w okno nie dostrzegam żadnych obiektów godnych mojej uwagi. Fakt, że przed nami jeszcze pięć godzin drogi mi nie pomaga. Decyduję się postawić na coś pożyteczniejszego niż siedzenie w tym cholernym samochodzie i zanudzenie się na śmierć. Pada na książkę, która leży na tylnich siedzeniach. Sięgam po nią i biorę na kolana. Kiedy już zaczynam zagłębiać się w lekturze moja choroba lokomocyjna przypomina mi, że nie mogę patrzeć w dół. Eh... wracam do punktu wyjścia. Opieram głowę o szybę i słucham jak krople deszczu się od niej odbijają. Po niedługim czasie moje powieki stają się ciężkie, a ja pozwalam im swobodnie opaść. Nawet nie zauważam kiedy usypiam, gdy budzi mnie głos Rose.

- Wstawaj Amy, już jesteśmy.

Dosyć szybko zrywam się żeby wstać, lecz nadal ogarnia mnie zmęczenie. Stoimy przed dosyć dużym budynkiem z małych, białych cegieł. Jesteśmy na parkingu który jest zaskakująco duży w porównaniu do nieruchomości. Wybiegam szybko z samochodu nie czekając na Rose, żeby nie zmoknąć, lecz pokonanie parkingu przy takiej pogodzie zajmuje mi więcej czasu niż przypuszczałam, dzięki czemu docieram do lobby i tak cała mokra. Rose przybiega zaraz za mną w nie lepszym stanie, powiedziałabym że nawet w dużo gorszym. Jej brązowe włosy są przyklejone do twarzy, a dopracowany makijaż spłynął na policzki. Przy okazji musiała wbiec w jakąś kałużę, przez co błoto sięga jej aż do kolan. Przyznaję że bawi mnie ona w takim stanie.

Rose podchodzi do recepcji, wyciąga jakieś papiery z torebki, po czym starszy mężczyzna, który trochę siwieje, prowadzi ją w stronę schodów. Idę za nimi ,a moim oczom ukazują się różnego rodzaju portrety osób, których oczywiście nie znam. W holu, na piętrach i nawet na schodach jest zaskakująco dużo miejsca. Główne schody są bardzo szerokie, później dzielą się i rozchodzą w dwie strony, a później znów się łączą. Leży na nich równie szeroki, czerwony dywan w złote wzorki przy brzegach. Zauważam na drugim końcu windę i zastanawiam się dlaczego nią nie pojechaliśmy skoro nasze mieszkanie znajduje się na piątym piętrze, lecz nie mówie tego. Schody otoczone są grubą, białą, marmurową poręczą. Na każdym ich rozdzieleniu i złączeniu stoją dwie wielkie kolumny po obydwu bokach. U samej ich góry boki rozchodzą się tworząc przepiękne spirale i liście. Wszystko wygląda nieziemsko. Nareszcie dochodzimy na nasze piętro i stanowczo stwierdzam że będę jeździć windą. Korytarz jest długi, a nasze mieszkanie jest prawie na samym końcu. Zatrzymujemy się przed drzwiami ze srebrnym numerem "512". Jestem zszokowana, że nie zauważyłam jak dużo jest tu pokoi. Kiedy drzwi się otwierają, jestem w szoku. Kątem oka zauważam, że Rose też nie wierzy w to co widzi.

- Ojej - krótko urywa i wchodzi do środka.

Idę za nią do mieszkania, nie czekając na pozwolenie i rozglądam się po nim. Jest prześliczne. Nie jest za duże ani za małe, jest idealne! W salonie jest bardzo przytulnie, stoi tu kanapa z wieloma małymi poduszkami. Zauważam telewizor, na małym stoliku (nie jest duży, ale lepsze to niż nic) i puszysty dywan. Łazienka ma mały prysznic, toaletę, umywalkę, a nawet boiler, przez co zawsze jest ciepła woda. Kuchnia jest wyłożona kolorowymi kafelkami, a na serwetkach przy stole jest podobny wzór. Wydaje mi się że zadbali o każdy szczegół! Widzę też wielką, dwudrzwiową lodówkę i mikrofalówkę, która jest wbudowana w ścianę. Na sam koniec zostają dwa pokoje - oczywiście mój i Rose. Wchodzę do pierwszego i od razu orientuje się, że ten należy do niej. Wszystko jest w ciepłych barwach. Od brązu przed pomarańcz do pastelowej żółci. Jest tu dwuosobowe łóżko, które napewno przyda się mojej siostrze i Jimmy'emu. Ostatni pokój jest mój. Drzwi do mojej sypialni są jak z kartonu, obawiam się więc, że podobnie będzie z jej ścianami, które zostały wykonane nie z cegieł, a płyt wiórowych. Przekręcam niepewnie mosiężną gałkę, po czym od razu oślepia mnie blask słońca wpadający do pokoju przez stojące na przeciwko drzwi balkonowe. Żadnych firanek, tylko wertykale i moskitiera. Poza tym pokój jest bardzo miły i przytulny, głównie w kolorach błękitu. Prawdziwym zaskoczeniem za to okazało się łóżko. Materace to oni chyba tutaj produkują na polecenie ,,Księżniczki na ziarnku grochu''. Jest tak wysokie, że sięga mi niemalże do biodra. Moje posłanie, fotel, a nawet krzesło przy biurku wydają się niesamowicie miękkie. Na każdym z osobna leży przynajmniej 5 małych poduszek.

Kładę się na łóżku, które jest nieziemsko miękkie. Zatapiam w nim i nie mam ochoty tak po prostu z niego zejść.

Na NibyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz