Rozdział 3

60 7 1
                                    

- Lubię zaglądać ludziom w okna. Wiesz, takie hobby. - infantylny uśmieszek nie znikał mu z twarzy.

- A ja lubię prywatność. - zasunęłabym rolety, problem w tym, że ich nie miałam. - Idź sobie, okej?

- Mógł mieć jakieś osiemnaście lat. Specjalnie wysoki nie jest. I bardzo chudy, te workowate ciuchy z pewnością mają na celu dodanie mu objętości, ale wygląda to komicznie.

- Nie bądź taka drażliwa, u nas strojenie fochów nie przejdzie.

- U nas, tak? Przez jakiś czas będę tu mieszkać, ale to nie znaczy, że jestem taka jak Ty. Wy wszyscy tutaj. To nie jest mój świat i nie mam zamiaru się z nim utożsamiać.

- Panienka z wyższych sfer, ha? Księżniczka. - mówił bardzo spokojnie, ale już się nie uśmiechał. - Posłuchaj Kopciuszku, możesz udawać, że nosisz szklane pantofelki i jesteś lepsza niż my, ale w takich butach łatwo się poślizgnąć i upaść. A nikt Ci ręki nie poda i nie pomoże wstać jak będziesz taką zołzą.

Przesadził. Przychodzi, zagląda do mojego pokoju i jeszcze mnie obraża. Co za tupet? Kretyn. Czuję jak coś ściska mi gardło. Tego już za wiele.

- Wynoś się stąd.

Zaskoczył mnie ton własnego głosu. Chciało mi się płakać, ale się opanowałam i zabrzmiałam tak, że nie miał innego wyjścia jak tylko odejść. Nic się nie odezwał, obrócił i poszedł. Po drodze splunął dwa razy. Obrzydliwy facet.

W domu może nie byłam gwiazdą szkoły, za którą uganiają się setki chłopaków, ale kolegów miałam fajnych. Dwóch. Tworzyliśmy fajną paczkę. Chodziliśmy co sobotę rano do kina na pierwszy seans bo wtedy była promocja – bilet za połowę ceny. Filmy zazwyczaj puszczali beznadziejne, ale mogliśmy udawać krytyków filmowych. Nikogo nie było, więc na głos omawialiśmy prawie każdą scenę próbując naśladować ludzi, którzy się na ocenianiu naprawdę znają. Było fajnie, takie nasze dwie godziny w tygodniu. W pozostałe dni nie mieliśmy czasu na spotkania bo każdy z nas miał inne zajęcia. Szkoła, ja musiałam wychowywać mamę. Oni dorabiali sprzedając frytki w barze ojca jednego z nich – Gąbki. Mówili tak niego bo miał zęby jak Spongebob. Gąbka. To naprawdę okropnie brzmi i nawet gdy po zdjęciu aparatu ortodontycznego miał śliczny uśmiech, ludzie wciąż go tak nazywali. Specjalnie się tym nie przejmował, wydaje mi się nawet, że to lubił. Nawet ja w końcu zaczęłam tak do niego mówić. Ciekawe czy będą za mną tęsknić?

Tutaj od jutra zaczynam już szkołę. Boję się, jak cholera. Nie wiem czego się spodziewać. Głupia nie jestem, z nauką sobie poradzę, gorzej z zawarciem nowych znajomości. Gdybyśmy wszyscy byli nowi, poszłoby łatwiej. Ale tu każdy się już zna. Ostatnie na co mam ochotę to przedstawianie się na środku klasy i opowiadanie o sobie. Czy nauczyciele zdają sobie sprawę jakie to jest stresujące? Mam wrażenie, że spora część z nich zapomniała już jak sama chodziła do szkoły. Albo może uznają, że skoro oni przez to przeszli to i my musimy? Nie wiem, ale na samą myśl robi mi się niedobrze. Wciąż zastanawiam się czy przykleić sobie sztuczny uśmiech na twarz czy po prostu mieć to wszystko po prostu gdzieś. Z jednej strony nie mam ochoty z nikim wychodzić. Od dnia pogrzebu moimi ulubionymi zajęciami są spanie naprzemiennie ze słuchaniem najgłośniej jak się da Mansona. Mogę tylko to robić do końca liceum, serio. Po co mi ludzie? 

KlatkaWhere stories live. Discover now