1: Rozdział 1

177K 3.8K 3.5K
                                    

Isabella

Wzięłam prysznic i ubrałam się w zwiewną, pastelową sukienkę w odcieniu różu. Oczywiście nie mogłam założyć czegoś luźnego, w czym czułabym się dobrze. To element dopasowywania się do oczekiwań moich rodziców i ich wyobrażeń o idealnej córce.

To kolejna rzecz, której zazdrościłam moim koleżankom, a przez wpływ mamy i taty miałam ich niewiele. Podczas gdy one mogły sobie pozwolić na niechlujnego koka, rozmazany makijaż, poplamioną, oversize'ową koszulkę i spodnie od piżamy, ja musiałam wyglądać tak, jakbyśmy gościli prezydenta. Dla moich rodziców opinia innych ludzi była priorytetowa. Podejrzewałam, że dostaliby zawału, gdybym wyszła z pokoju ubrana w wygodny, dresowy komplet. I choć niektórych by to bawiło, mnie przyprawiało o mdłości.

Rozpuściłam włosy i zmierzwiłam je palcami, by spłynęły kaskadą po ramionach. Byłam gotowa na własny marsz wstydu. Serce waliło mi w piersi, a wczorajsze skutki picia odbijały się w głowie. Żołądek zawiązał się w supeł, a podświadomość karciła mnie za każdy błąd, który popełniłam... a było ich wiele. Zeszłam na dół do salonu, a w ustach raptownie zabrakło mi śliny. Mama stała odwrócona do kuchenki. Rzuciła mi krótkie, choć niezwykle oschłe spojrzenie. O rany.

            – Ojciec zaraz przyjdzie. – Te słowa wystarczyły, bym poczuła strach jak mała syrenka przed Trytonem.

            – Mamo... przepraszam – sapnęłam.

            Pokręciła głową w odpowiedzi. Szczypałam materiał sukienki paznokciami i przygryzłam dolną wargę z napięcia. Doczłapałam się do sofy i usiadłam. Wstydziłam się sama przed sobą, a jeszcze bardziej przed rodzicami. Ojciec, kiedy zobaczył mnie przewieszoną przez muszlę klozetową, najpierw poczekał, aż skończę rozmawiać z królem toalet, a później wytargał mnie za ramię z urodzin Hazel. A żeby narobić mi jeszcze większego wstydu, skuł mnie w kajdanki i na sygnale zawiózł do domu.

            Otarcia po metalowych zatrzaskach wyraźnie odznaczały się na nadgarstkach. Być może nieznajomy miał rację, gdy wspominał o skórzanych pasach. Zmarszczyłam czoło i pospiesznie wyrzuciłam tę myśl z głowy. Może lepiej, że nie miałam przy sobie telefonu. Wszyscy studenci zapewne sądzili, że to przeze mnie policja zwinęła kilka osób, a impreza szybciej się zakończyła. Z jakiegoś powodu tata dowiedział się, że potańcówka w małej grupie okazała się grubym melanżem.

            Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi, a serce podskoczyło mi do gardła. Wbiłam palce w obicie sofy i wstrzymałam oddech. Nie byłam gotowa na prawdopodobnie największy opiernicz w moim życiu. Chciałam przeżyć jeszcze kilka lat bez zamknięcia w najwyższej wieży w mieście i oblężenia przez gwardię rycerzy z potężnym smokiem na czele.

Podniosłam oczy na ojca i przełknęłam ślinę. Złość biła od niego jak ogień. Szybko zrozumiałam, że tym smokiem był on. Wcisnął policyjną czapkę pod pachę. Nagły trzask sprawił, że się wzdrygnęłam. Zrzucił plik dokumentów na stół. To wyniki badań na obecność narkotyków we krwi. Dorzucił test, na którym była wyraźna pojedyncza, barwna linia. Masz, idiotko, co chciałaś.

W salonie zaległa głucha cisza. Jedyne, co słyszałam, to własny puls. Serce biło mi w gardle. Kilkukrotne zaciągnięcie się skrętem zgotowało mi pieprzone piekło.

– Masz dziesięć sekund, żeby wytłumaczyć, co, do cholery, strzeliło ci do głowy – wycedził agresywnie przez zęby.

– Tato...

– Jeśli dowiem się, że wzięłaś cokolwiek od Gallaghera, deklaruję ci otwarcie, masz przeje... szlaban do końca życia. – Machnął mi palcem przed oczami. Już nie był wściekły. Był wkurwiony. – Powiedz, że się mylę.

Korepetytor || JUŻ W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz