5. List

60 7 2
                                    

22 stycznia. Zima. Padał gęsty, biały śnieg. Kończyłaś równe trzy miesiące. Tego dnia właśnie mieliście w trójkę zamieszkać w nowym domu, na obrzeżach Charlotte. Było koło dziewiątej przed południem, kiedy walizki Emmy i Jacoba stały już na korytarzu, a Wasz tymczasowy pokój – mój obecny gabinet był praktycznie pusty. Na bladozielonych wówczas ścianach pozostał jedynie stary obraz przedstawiający owoce i szklana półka, na której teraz trzymam swoje puchary za badania naukowe. Z podłogi zdjęta została szara wykładzina... Ale to nie jest tak bardzo ważne w tym momencie.

Pozwól, że raz jeszcze przypomnę, że cię kochałam i kocham, Eleno. Nawet jeśli się zdenerwujesz, za to, że nie poinformowałam cię wcześniej... Wracam do tego samego, pewnie niepotrzebnie cię stresując...

Tu się ciotka nie myliła. Sądziłam, że jest flegmatyczna i skoro ma mi przekazać jakieś ważne informacje, zrobi to wprost, nie rozpisując się zbytecznie. Tymczasem tutaj: kolejne czytane przeze mnie z coraz większą obawą, ale też zaciekawieniem słowa Jasmine. W mojej głowie tysiąc myśli – czy to coś strasznego, czy to coś dziwnego... Domyśliłam się już, że pewnie chce mi przekazać coś związanego z moimi rodzicami. Zachowywałam jednak na razie względny spokój. Oddychałam coraz głośniej. Czy chciała mi powiedzieć, jak umarli? Czy może jednak oni żyją? Czy Kate miała rację, mówiąc, że ciotunia może coś ważnego przede mną ukrywać?

Wspominałam już, to był dzień śnieżny. Nie mogliście jednak przeprowadzić się dzień później, ponieważ Twój tata we wtorek, 23 stycznia 2001 roku, miał wyjechać, pracować na jakiejś budowie gdzieś w Tennessee. Czemu Twoi rodzice nie zrobili przeprowadzki wcześniej? Tego nie wiem. Stało się. Gdybym wiedziała, bym im drzwi zamknęła, bym Was nie przepuściła, wyszła rano i śnieg pod drzwi zgarnęła, byleście nie wyszli. Ale nie znamy oczywiście przyszłości, więc stało się to, co się stało. Zakręt. Złe warunki. Rozbite szkło. Płacz. Smutek. Ale trzeba było wrócić do normalnego życia. Nikogo za to nie obwiniałam. Zajęłam się Tobą, najlepiej jak mogłam. Bo Ty przeżyłaś.

Koniec listu. Naprawdę smutna historia. Z moich oczu zaczęły mimowolnie płynąć łzy.

W sumie byłam w stanie zrozumieć Jasmine, że bała mi się tego powiedzieć. Nawet w liście nie napisała tego wprost, tylko przez słowa-klucze, jak zakręt czy płacz – spostrzegłam. Mimo wszystko chusteczkami musiałam ścierać liczne łzy z policzków i się uspokajać, by nie zacząć głośno ryczeć, jak zostałam nauczona. Popatrzyłam na zegar. Była dopiero ósma trzydzieści wieczorem, ale ja zjadłam kolację i niedługo później położyłam się spać.

***
Następnego dnia, jak zwykle, zawitała do mnie sąsiadka.

– Dziecko, co ci się stało?! – krzyknęła jakby przerażona niedługo po swoim wejściu.

– Co? Gdzie?! – Podskoczyłam, chyba odruchowo.

– Twoje oczy! Tyżeś całą noc seriali się naoglądała?! Ja tego tak nie zostawię, ja przez kamerkę muszę porozmawiać z Jasmine! Chyba w Kinszasie, czy tam innym mieście, wsi, osadzie... No dobra, może nie mieć ona dostępu do internetu. Powiem to ciotce, gdy wróci.

– Ależ co?

Nakazała mi spojrzeć w lustro. Moje oczy były podkrążone od wylanych wczoraj łez, przez co wyglądało to albo jakby mnie ktoś uderzył, albo jakbym właśnie nie spała w nocy.

– Szanowna pani Brown, w nocy spałam dobrze, a nawet położyłam się wcześniej niż zwykle wczoraj. – Wyjaśniłam, starając się być uprzejmą, kobiecie.

– Trudno mi w to uwierzyć... Ale muszę już iść. Gdy w czwartek wybrałam się nieco później, mojego ulubionego dziennika nie było już w naszym osiedlowym sklepie. I wiesz co? Jechałam samochodem do większego salonu prasowego!

Motyle za WodąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz