11. Zrób to dla niej

3.8K 269 41
                                    

W poprzednim rozdziale...

- Dzięki, poproszę o JEDNOOSOBOWY pokój na trzy dni.
- Oto klucze do sypialni numer trzydzieści dwa. Dobranoc Em. - rzucił.
- Jeszcze raz ci dziękuję za tamto i... - spojrzałam na złego Cole'a - Dobranoc.
Po tych słowach złapałam swoją walizkę i wyszłam z lobby trzaskając drzwiami.
A co!




Ian's perspective

- I co? Wyjaśniłeś wszystko? - przywitał mnie od progu Adam.
- Nie jestem pieprzoną maszyną. I tyle niech ci wystarczy. - zbyłem go wchodząc do kuchni.
Czarne blaty, czarne szafki, czarny marmur, czarne dodatki... Czysta elegancja. No, może z wyjątkiem stalowych sprzętów kuchennych. Nalałem sobie whisky z lodem.
- Może trochę przystopuj. - odezwał się abstynent.
Zatrzymałem dłoń, gdy szklanka dotknęła moich ust. Westchnąłem i postawiłem ją na blacie.
Zacząłem ściągać kurtkę i iść w stronę przełykającego ze strachu ślinę bety. Gdy byłem ramię w ramię z nim rzuciłem w jego ręce czarną skórę:
- Odnieś to i zajmij się kimś innym. - rzuciłem i wyszedłem kierując się do gabinetu.



Emilly's perspective

Obudziło mnie coś dziwnego... Kroki? Podniosłam się do pozycji siedzącej, aby lepiej nasłuchiwać. Tak, to na bank czyjeś kroki. Nagle ustały, a ich miejsce zajęła cisza. Chwilowa, jak się później okazało, bo sekundę po tym szyba w moim pokoju leżała w kawałkach na podłodze. Z dołu słychać było wrzaski i krzyki. Wyrwałam się łóżka i ruszyłam do okna, ale wtedy huknęły drzwi, a do środka wbiegł Cole.
- Emilly, znaleźli nas.
- Twój ojciec? Jest tutaj? - spytałam z ściśniętym gardłem.
- Nie, ale jego ludzie tak. Natychmiast uciekamy. - spojrzał na coś za mną - Uważaj Em!
Odsunęłam się, ale za późno. Małe ostrze drasnęło mnie ramię.
Do pokoju wszedł zamaskowany mężczyzna. Cole złapał mnie za rękę i wyciągnął z pomieszczenia zamykając drzwi na klucz. Ze środka dobiegło nas walenie tego gościa.
- Gdzie teraz?
- Przed siebie. - odparł i ruszył przez korytarz.
Co jakiś czas natrafialiśmy na ludzi w czarnych uniformach i maskach, ale Cole zawzięcie walczył. Oprócz niego ja też sobie nie żałowałam, a kiedy jedne z drzwi rozpadły się pod ciężarem jednego z nich wzięłam deskę jako broń. Przydatną, sądząc po tych, którzy leżeli nieprzytomni. W końcu dotarliśmy do wyjścia, ale w ostatniej chwili zagrodził je...
- Jackson?! - zakryłam usta dłonią.
- Co ty wyprawiasz?! - warknął Cole.
- Wykonuję swoją robotę. - uśmiechnął się odrażająco - Twój ojciec płaci lepiej niż ten zapyziały hotel, tak więc odsuń się i daj mi wykonać zadanie.
Co za dupek.
- Ty parszywy draniu! - wrzasnęłam - Czyli to wszystko było ustawione?!
- No cóż, twojej podwózki nie miałem w planach, ale...
- Nie kończ! Jesteś paskudnym, wrednym... - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, bo skoczył do mnie ze sztyletem.
Cole błyskawicznie odepchnął mnie na bok, ale w potłuczone szkło, które wbiło mi się w rękę. Zasyczałam z bólu i oderwałam od mojej i tak już sfatygowanej koszulki pasek materiału, którym obwiązałam ranę. Spojrzałam na walczących chłopaków. Cole miał znaczną przewagę, aż w końcu powalił tamtego na ziemię i ogłuszył. Podszedł do mnie nie tracąc czasu złapał ze zdrową rękę i wyciągnął z budynku. Za nami wybiegło trzech facetów. Skierowaliśmy się do lasu rosnącego rzut beretem stąd, gdyż hotel stał przy autostradzie. Biegliśmy przez głuszę co jakiś czas się potykając. Nie było, kiedy się przemienić. Liczyły się sekundy. Moje nogi piekły od wysiłku, dłoń pulsowała, a oczy zapełaniały się łzami. Ile ten koszmar będzie jeszcze trwać? Emilly czas wrócić do rzeczywistości.
- Gdzie my właściwie biegniemy?
- Zobaczysz. On nam pomoże. - powiedział.
- Ale kto?! - spytałam sfrustrowana.
- Zobaczysz - powtórzył.
Jęknęłam sfrustrowana, ale zaraz się pozbierałam, gdy za nami słychać było pościg.



Ian's perspective

- Hmmm... O co tu chodzi? - mruknąłem pod nosem przeglądając papiery.
Wziąłem łyk wody i przeczesałem włosy. Potarłem brodę palcami marszcząc brwi.
- Szpieg, szpieg, szpieg... Gdzie cię szukać, huh?
Nagle drzwi do mojego gabinetu się rozwarły, a do środka wbiegł ten idiota. Mój beta. Chyba muszę go zamienić na lepszy model.
- Ile razy mówiłem, aby pukać, nim się do mnie wchodzi? - powiedziałem spokojnie.
- A...ale, Alfo, posłuchaj...
- A gdy już zapukasz masz czekać, aż pozwolę ci wejść. Nieprawdaż? - przerwałem mu bawiąc się czarnym piórem.
- Wybacz mi Alfo, ale mam pilną wiadomość. - wydusił szybko, jakby biegł.
Spojrzałem na niego podejrzliwym wzrokiem.
- Mów. - nakazałem.
- Twój brat i ta dziewczyna mają kłopoty. Wasz ojciec ich znalazł, a teraz uciekają przez las niedaleko naszego terytorium.
Zacisnąłem szczęki.
- Ojca nie ma, jest zbyt wielkim tchórzem, ale pewnie wysłał kilku swoich... - odwróciłem się do Adama. - Ile?
- Co: ile? - spytał.
Westchnąłem.
- Pytam ile ich jest.
- Och, no cóż, ośmioro.
- Hmmm, a więc zastanawia mnie dlaczego nie mógł sobie poradzić z ośmioma facetami. Przecież to niewiele. - zmroziłem go spojrzeniem - Czy się mylę?
- A...ależ nie...
Podszedłem do okna splatając dłonie za plecami.
- Nadal nie rozumiem po co mi to wszystko mówisz.
Otworzył szeroko oczy.
- Myślałem, że...
- Że?
- Że będziesz chciał im pomóc. - dokończył, a ja się roześmiałem.
- Ja? Miałbym mu pomóc? Ja nie pomagam. Nikomu.



Cole's perspective

- To tutaj. Terytorium Ian'a. - powiedziałem zatrzymując, aby nasłuchiwać.
- Pomoże nam? - spytała zdyszana Em.
- Tak. - odparłem.

A przynajmniej mam taką nadzieję, pomyślałem.

Rozejrzałem się wokół, kiedy nagle usłyszałem krzyk Emilly. Szybko się odwróciłem i zobaczyłem mojego brata.
- Nie strasz mnie tak więcej! - wrzasnęła dziewczyna, a on uniósł brew i bezceremonialnie ją ominął. Podszedł do mnie i zapytał:
- Nie goszczę intruzów na mojej ziemi. Wiesz o tym?
- Em? - zwróciłem się do niej - Zostawisz nas na chwilę samych?
- Okeeej. - odpowiedziała niepewnie i odeszła kawałek.
- Pewnie, już ci powiedziano dlaczego tu jesteśmy?
Oparł się o sosnę patrząc na swoje dłonie.
- Owszem. - powiedział nawet na mnie nie patrząc.
- A więc... - zacząłem nerwowo.
- A więc... - powtórzył. - Oszczędź i przejdź do rzeczy.
- Pomóż mi.



Ian's perspective

Co? Ja mam mu pomóc? Nie, to się staję coraz bardziej zabawne.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? - odparłem lekceważąco.
- Proszę cię.
- Nie! - warknąłem - Nie mam korzyści, nie pomagam. Proste.
Wtedy rozległy krzyki jakieś kilkadziesiąt metrów stąd.
Odwróciłem się z zamiarem pójścia.
- Nie! - warknąłem - Nie mam korzyści, nie pomagam. Proste.
Wtedy rozległy krzyki jakieś kilkadziesiąt metrów stąd.
Odwróciłem się z zamiarem pójścia.
- Błagam cię! Ian! - zawołał.
Postawiłem pierwszy krok.
- Zrób to dla niej!
Przystanąłem.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić ze względu na nią? Nie jest mi w żaden sposób bliska.
- Ona jest niewinna.
Kroki i wrzaski stały się głośniejsze.
Odnalazłem wzrokiem tę Małą. Stała obok drzewa przygotowując się obrony, a w dłoni dzierżyła kawał drewna. Uniosłem kąciki ust w rozbawieniu. Harda z niej istota. Taka sama, jak... Odwróciłem spojrzenie.
Będę tego żałował. Ale podjąłem decyzję.
- Ten jeden raz. Zgoda.


_____________________________
_______________
I co teraz będzie?
Dowiecie już w następnym rozdziale.

_____________________________
Margaret1410



















Ja, Omega Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz