To był wtorek. Pamiętam jakby zdarzyło się to wczoraj. Deszczowy dzień, wszyscy normalni ludzie siedzieli w domach. Na twitterze napisałem, że jadę do Stradford, żeby nikt nie dowiedział się o moim spotkaniu. Miałem wyrzuty sumienia, że okłamuję swoje fanki, bo wiedziałem, że czekają teraz przed moim domem całe mokre i zziębnięte. Nie powinienem tego robić, przecież byłem ich wzorem, ich aniołem stróżem. Miesiąc wcześniej nie zachowałbym się tak, ale ona mnie zmieniła. Pewnie przeciętny człowiek pomyślałby, że jestem nienormalny. Spotkałem dziewczynę w barze i już rzuciłem dla niej wszystko, okłamałem Beliebers i zachowywałem się jak zakochany gnojek, a ona zgodziła się ze mną spotkać tylko dlatego, żebym przestał do niej dzwonić.
Byłem w pokoju hotelowym numer 94 w Nowym Jorku. Nawet Pattie nie wiedziała, że pojechałem tam. Nie powiedziałem nikomu. Pewnie wszyscy myśleli, że pracowałem nad nową piosenką i siedziałem gdzieś w garderobie, ale przecież byłem pełnoletni i mogłem robić co chciałem. Nie musiałem się spowiadać z wszystkiego, przecież to, że ludzie mnie znali, nie mogło wpływać na moje życie, aż do tego stopnia, żebym nie mógł spotkać się z kimś bez zgody mojej mamy.
Hope miała przyjść do mnie, bo gdybyśmy spotkali się w miejscy publicznym, paparazzi nie daliby nam spokoju. Zazwyczaj nie przeszkadzała mi sława, ale wtedy potrzebowałem prywatności, gdyby pod hotel przyszły fanki Hope na pewno nawet nie weszłaby na górę.
Właściwie nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo jej pragnąłem, skoro nie znałem jej praktycznie w ogóle. Nie wiedziałem co jadała na śniadanie, gdzie mieszkała, jaki był jej ulubiony kolor, czy miała jakieś zwierzę, nie mogłem o niej nic powiedzieć, ale jednak coś mnie do niej ciągnęło, coś sprawiało, że myślałem o niej cały czas, nie mogłem się skupić na niczym innym. Chciałem być przy niej już zawsze.
Gdybym komuś opowiedział o Hope, pewnie pomyślałby, że jestem niezrównoważonym psychicznie debilem, który jeśli nie może czegoś mieć to tupie nogą w podłogę i myśli, że i tak zaraz to dostanie. Nigdy nie przypuszczałem, że będę się tak zachowywał jak wtedy. Hope mogła zadzwonić na policję i zgłosić zawiadomienie o nękaniu, ale na szczęście tego nie zrobiła.
Ludzie myśleli, że jestem złym człowiekiem, gdyby dowiedzieli się o tym kłamstwie, znienawidziliby mnie. Tak naprawdę kochałem swoje Beliebers, były to najwspanialsze osoby na świecie. Gdybym nazwał je fankami, to tak jakbym powiedział, że na słońcu nie jest gorąco. One kochały mnie najbardziej na świecie, chodziły na moje koncerty. Zdarzały się takie aniołki, które były na występach na różnych kontynentach. Broniły mnie, kiedy ktoś mnie obrażał. Traciły "przyjaciół" przez to, że słuchały mojej muzyki. Ludzie byli dla nich okrutni, ale one nie były słabe, nigdy się nie poddały. Zawsze wierzyły, tak jak im kazałem. Nie wyobrażałem sobie życia bez nich. Beliebers to moja rodzina, najwspanialsza na świecie, wielka, kochająca się rodzina, którą właśnie raniłem.
Od początku wiedziałem, że spotkanie z Hope przyniesie problemy, ale miałem też nadzieje, że moje małe aniołki mi wybaczą.
Usłyszałem pukanie. Podszedłem do drzwi i wziąłem głęboki wdech. Nacisnąłem klamkę i ujrzałem Hope. Miała na sobie obcisłe dżinsy, biały top i czarną skórzaną kurtkę. Nie wyglądała niewinnie, pasowałaby do jeżdżącego na motorze przestępcy, a ja czułem, że w środku też nie była delikatną dziewczynką. Końcówki jej włosów falowały się niesfornie. Dziewczyna przypominała buntowniczkę, która łamała wszystkie zasady, miała w dupie uczucia innych i interesowały ją tylko jej własne sprawy.
-Czekałem na ciebie tak długo i nie zawiodłem się, w końcu jesteś.
***
Opowiadanie znajduje się również na blogu:
http://nothing-can-ever-replace-you.blogspot.com/