Prolog

617 47 14
                                    

Nigdy nie spodziewałam się, że nadejdzie dzień, którego szczerze będę żałować. Żałować do tego stopnia, by nie chcieć się urodzić. Zawsze uważałam, że mam święte prawo do tego, by decydować o swoim życiu; tak, bym mogła ponosić konsekwencje swoich wyborów. By nie musieć zrzucać na kogoś trzeciego winy za popełnione przeze mnie błędy. Byłam przekonana, że jestem wolnym człowiekiem.
I było tak.
Do pewnego dnia.

Siedziałam przy biurku, sprawdzając skrzynkę mailową. W lewej dłoni jak zawsze dzierżyłam kubek z parującą herbatą, a prawa zaś, zręcznie sterowała kursorem widocznym na ekranie komputera. Gdzieś w tle przebijały się dźwięki piosenki zespołu The 1975, a  Gizmo, mój buldog angielski pochrapywał cicho w łóżku, opatulony kołdrą po sam pysk. Niedziela taka, jak każda inna. A tak przynajmniej mi się wydawało.
- April - usłyszałam głos mojej matki. Cholera, nawet nie wiem, jak się tutaj dostała. Skrada się niczym złodziej. - Zejdź do salonu. Razem z ojcem chcemy z Tobą porozmawiać.
Nie miałam bladego pojęcia, o co jej chodzi. Z niechęcią zwlekłam się z fotela i podążyłam za zadbaną kobietą w średnim wieku.  
Razem z ojcem siedzieli obok siebie, zajmując prawie całą skórzaną sofę. Przycupnęłam więc obok nich, czekając na rozwój wydarzeń. I spodziewałabym się wszystkiego. No, prawie wszystkiego. Z wyjątkiem tego.
- Dziecko, skończyłaś kilka tygodni temu dwadzieścia lat - zaczął Richard, mój tato. - Jak wiesz, w naszej rodzinie panuje tradycja, że każda kobieta w tym wieku ma za zadanie wyjść za mąż. Ciebie też to nie ominie.
- Nie mam nawet chłopaka, a co dopiero narzeczonego - palnęłam bez zastanowienia, na co Rachel, uśmiechnęła się szeroko. No, mamo, co masz mi do powiedzenia?
- O to już zadbaliśmy - odparła, a ja o mało nie wypuściłam kubka z rąk. Po chwili podała mi fotografię, na której widniał uśmiechnięty blondyn w garniturze. Na oko dużo starszy ode mnie. Uniosłam brwi ze zdziwienia. - To George. Jest prawnikiem. Ma dwadzieścia osiem lat.
- To ma być mój mąż?! - uniosłam się, jednak pożałowałam tego, kiedy ojciec zmroził mnie spojrzeniem.
- Tak - odparł po chwili ciszy, a ja odniosłam wrażenie, że para bucha mi uszami ze złości, a skórę na twarzy mam koloru buraka. Co najmniej. - Teoretycznie już jesteście zaręczeni. Ślub za dwa miesiące.

I feralne dwa miesiące minęły, spędzone na awanturach, przepychankach, organizowaniu wesela i zapraszaniu gości. Z Georgem nie znalazłam nici porozumienia, co doprowadzało mnie do szału. I myśl, że mój mąż to szowinistyczna, krnąbrna świnia, nie pomagała mi ani trochę. 
Stałam w zakrystii kościoła na obrzeżach Los Angeles. Wokół mnie kręcił się tabun druhen, których nawet sama nie wybierałam, a pośród tego całego rozgardiaszu szalała Rachel, prawie płacząc. 
Od rana nie odezwałam się słowem. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Po prostu chciałam uciec. Zamknąć się w jakimś ciemnym pokoju i nigdy z niego nie wyjść. Zrobiłabym wszystko, byleby nie musieć brać ślubu. Nie tutaj, nie tak. A przede wszystkim nie z nim.
- Idę się przewietrzyć - rzuciłam do Fran, przechodząc przez stare, ciężkie drzwi z mahoniowego drewna. 
Wyszłam na tyły kościoła, próbując zaciągnąć się świeżym powietrzem. Kroczyłam szybko w stronę bocznej bramy, co chwilę zerkając przez ramię w obawie, że zaraz ktoś mnie zobaczy i zacznie gonić, robiąc niepotrzebne zamieszanie. Przystanęłam przy parkanie i chwyciłam tiulową spódnicę sukni ślubnej. Wykonałam powolny obrót, obserwując każdy zakamarek obszaru wokół kościoła i odetchnęłam z ulgą, kiedy uświadomiłam sobie, że goście są przed budynkiem, a ja z drugiej strony. 
Niewiele myśląc podciągnęłam fałdy materiału, i dziękując Bogu, że cała kreacja była naprawdę lekka, przebiegłam przez ulicę na oślep, gnając przed siebie ile sił w nogach. 
Obcasy szpilek stukały o chodnik, ludzie gapili się na mnie jak na ducha, a welon powiewał wesoło na wietrze.
Udało mi się.
Mój welon przestał być czarny, jak dusza skazana na porażkę.
Byłam wolna, choć wiedziałam, że moja ucieczka mogła nieść za sobą ogromne konsekwencje.
W tym momencie było mi naprawdę wszystko jedno...


My Black Veil | Andy BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz