Mam niespełna siedemnaście lat, ale odkąd skończyłam piętnaście, przenoszono mnie z rodziny do rodziny około ośmiu razy. Nigdy nie byłam w żadnej z nich dłużej niż kilka miesięcy. Tak naprawdę nigdy nie miałam stałego domu, miejsca, w którym czułabym się swobodnie i bezpiecznie. W ciągu tych dwóch lat, owszem trafiło mi się parę 'dobrych' rodzin, jeśli można tak to ująć. Jednak większość z nich okazywała się być po prostu patologią.
Będąc u ostatniej rodziny zastępczej zaczęłam uczęszczać do nowo-wybudowanej szkoły. Jednak nie zawierałam z nikim bliższych relacji, a moje 'znajomości' opierały się głównie na staniu z boku i przyglądaniu się, jak grupka popularnych dzieciaków gnębi tych słabszych. Praktycznie z nikim się nie zadawałam, gdyż wolałam nie mieszać się w to środowisko. Zresztą wystarczyłoby jedno małe przewinienie, a umieszczono by mnie w poprawczaku. Byłam ostrożna, odosobniona, ale nie umknęły mojej uwadze liczne, ciekawskie spojrzenia rówieśników. Przetrwałam tam około ładnych parę miesięcy, aż coś nagle zburzyło ten pozorny spokój. Jakiś czas temu rozpętała się burza, która była tylko początkiem góry lodowej z moim udziałem.
Ostatnio zaczęłam myśleć, że nic gorszego nie może mnie już spotkać, a tu proszę – niespodzianka. Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, gdzie i kiedy czyha na niego ta dziwka zwana złą karmą.
Jak się później okazało pewna grupka idiotek ze szkoły postanowiła zrobić mi psikus – w czasie wf'u, kiedy moja torba była w szatni – podrzuciły mi dwie paczuszki białego proszku. Ściślej mówiąc było to 30 gramów czystej koki. Jeden z uczniów podczas lekcji chemii specjalnie trącił torbę, z której wyleciały podejrzane torebeczki z proszkiem. Próbowałam się tłumaczyć, ale z panią Rogers nie da się normalnie rozmawiać. Nie obeszło się bez afery. Od razu wylądowałam na dywaniku, a ten stary pryk wezwał policję. Normalnie bym się nawet nie przejęła, ale że groził mi poprawczak, byłam strasznie wściekła.
Jasne robiłam wiele złych rzeczy, ale nigdy nie plątałam się w takie bagno, jak narkotyki. Nie jestem skończoną kretynką. Pomyślałam tylko, że Bóg miał niezły ubaw, kiedy układał dla mnie plan. Policja stwierdziła, że będzie lepiej, jeśli pojadę z nimi na komisariat, gdzie czekał już na mnie mój kurator i kobieta z opieki społecznej, która załatwiła mi miejsce u rodziny Stewartów. Wchodząc na komendę usłyszałam tylko słowa tego dupka, Johnsona, mojego nieszczęsnego kuratora.
- Siedem miesięcy. Nie martw się Wilson, to i tak nieźle jak na ciebie. – W jego głosie wyraźnie można było wyczuć nutę kpiny oraz pogardę. Nienawidził mnie od początku. Co za palant, który jak się okazało miał mnie za nieudacznika i dziecko, które nie może sobie poradzić w życiu. Cóż, ciekawe czy ten skurczybyk myślałby tak samo, gdyby to przytrafiłoby się jemu, albo komuś z jego bliskich.
Ale abstrahując od tamtego dnia, stojąc na korytarzu i czekając na wezwanie, czułam jak moje ręce drżą, a nogi mam jak z waty. W duchu modliłam się, żeby sędzina uznała, że lepiej będzie dla mnie, jak odbędę jakieś prace społeczne. Jednak szczerze w to wątpiłam. Przecież nie ukradłam dziecku lizaka, tylko zostałam oskarżona o rozprowadzanie w instytucji, zwanej powszechnie szkołą – narkotyków. Byłam przygnębiona, bo wiedziałam co się ze mną stanie. To był ten rodzaj zdenerwowania, które towarzyszyło podczas tego, co nieuniknione. Tak, jakbym oczekiwała na coś zupełnie nierealnego, ale co za razem miało namieszać w moim życiu, które i tak było już wystarczająco pochrzanione.
Wchodząc na salę rozpraw czułam się okropnie. Winę miałam wypisaną na twarzy, mimo że tego nie zrobiłam. Wiedziałam, że i tak nikt mi nie uwierzył. Dodatkowo rodzina Stewartów, siedząca na ławkach z tyłu pomieszczenia zdawała się mnie już skreślić ze swojego życia. Nie chcieli już o mnie walczyć. Spisali mnie na straty, zresztą jak każdy w moim życiu. Cała czwórka miała spuszczone głowy i nawet Caleb – mój przyszywany brat – nie zerknął ani razu w moją stronę. Myślałam, że chociaż on jedyny mnie jakoś wesprze. Podczas tych siedmiu miesięcy spędzony pod ich dachem, czułam, że zaczynam wreszcie nowe, spokojne życie z dala od problemów. Caleb okazał się nie tylko dobrym 'bratem', ale również przyjacielem. Miałam tylko jego po swojej stronie. Jak się okazało tylko do czasu afery. Dostrzegłam, jak pani Stewart chowa twarz w dłoniach starając się ukryć łzy, które mimowolnie spływały jej po policzku. Pan Stewart natomiast nie bał się patrzeć w moją stronę. Jego nieprzeniknione spojrzenie było pełne współczucia i niezrozumienia. Natychmiast odwróciłam wzrok i zaczęłam przyglądać się swoim brudnym trampkom. Dostałam je od państwa Stewart na siedemnaste urodziny, które obchodziłam niedługo przed tą sprawą z dragami. Od Caleba dostałam szkicownik, ponieważ moją pasją od dziecka było rysowanie.
Siedząc po lewej stronie sędziny z kuratorem u boku nie czułam nic, tylko ogarniającą mnie pustkę. Doszło do tego, że nie miałam już siły dłużej tego ciągnąć. Nie tak miało wyglądać moje życie. Stojąc w kolejce po plan, jak żyć, zapomniałam zapytać się Boga o jakieś wskazówki, zasady, których powinnam się trzymać. Najwyraźniej postanowił wybrać dla mnie drogę przez jakieś pole minowe, zamiast jak większość ludzi - na skróty leśnymi ścieżkami. Z zamyśleń, jakie to mam beznadziejne życie, wyrwał mnie donośny głos kobiety w średnim wieku:
- Po naradzie, ława przysięgłych doszła do wniosku, iż małoletnia Sabrina Wilson jest winna zarzucanego jej czynu. Zostanie ona umieszczona w zakładzie poprawczym do momentu, aż okaże się, że się zrehabilitowała, bądź wykazania chęci przez kolejną rodzinę zastępczą lub adopcyjną o przygarnięcie nieletniej pod swoje skrzydła. Minimalny okres, jaki oskarżona, małoletnia Sabrina Wilson musi odbyć w zakładzie poprawczym wynosi nie mniej niż pół roku. Wyrok sądu został oparty na zeznaniach świadków; rodziny Stewart, która przez ponad siedem ostatnich miesięcy gościła pod swoim dachem małoletnią. Z tego wynika, iż dziewczyna starała się zaaklimatyzować zarówno w domu, jak i szkole. Chodziła również na zajęcia pozalekcyjne i brała aktywny udział w życiu rodzinnym. Nie mniej jednak, sąd ma także na uwadze wcześniejsze przewinienia panny Wilson i tym samym, nie ma pewności, czy rzeczywiście miała zamiar zacząć lepsze życie niż dotychczas. Stanowisko sądu w tej sprawie jest jednoznaczne i nie podlega zmianie. Dziękuję za uwagę, można wyprowadzić małoletnią. – Jej słowa dźwięczały w mojej głowie jeszcze przez jakiś czas, gdy policjant wyprowadzał mnie z sali.
Wychodząc na korytarz, czułam na sobie spojrzenia państwa Stewartów oraz Caleba, który patrzył na mnie przepraszającym i pełnym współczucia wzrokiem. Czułam jak wzbierają we mnie emocje. W środku aż szalałam nie tyle ze złości, co z całkowitego zrezygnowania i poczucia bezsilności. Nagle po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. A potem kolejna. Nie mogłam ich opanować. Pozwoliłam, by spływały bezwiednie po zaczerwienionej od wstydu twarzy, mieszając się z kroplami deszczu, który zaczął padać. Siedząc w środku radiowozu patrzyłam w daleki punkt za oknem. Świat zdawał się umykać. Bezkształtne postacie zaczęły się rozmazywać, a strugi deszczu płynące po szybie zdawały się odzwierciedlać mój aktualny stan psychiczny. Byłam w totalnej rozsypce.
~~~~~~~
Witajcie kochani, oto pierwsza część nowego opowiadania "Flawless". Powyżej w mediach widać Kelsey Calemine, która wciela się w rolę głównej bohaterki Bree Wilson. Nie wiem, jak wy, ale ja właśnie tak ją sobie wyobrażam. :)
Jeśli spodoba wam się pierwsza część, to zachęcam do głosowania i komentowania, gdyż wtedy będę mogła stwierdzić, czy warto pisać dalej.
Miłego dnia wam życzę! :* :)
CZYTASZ
Flawless
Teen Fiction17-letnia Bree Wilson jest sierotą i od małego zostaje umieszczana w domach dziecka. Wkrótce też trafia do poprawczaka. Dziewczyna dostaje od losu szansę, której postara się nie zmarnować. Niestety wszystko zaczyna się komplikować w chwili, gdy poz...