Sześć - Nowa szkoła i wielkie nadzieje

164 10 16
                                    


Podczas testu w klasie było tak cicho, jak makiem zasiał. Jedyne, co było słychać, to tykające wskazówki zegara wiszącego nad tablicą. Jako jedyna siedziałam bezczynnie, bo pan Collins stwierdził, że mam z kimś zebrać materiały i zacząć robić projekt. Wtedy to będzie liczone jako test. Z jednej strony mi ulżyło, ale z drugiej nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Mój temat brzmiał: "Literatura współczesna Ameryki. Jaki ma wpływ na odbiorców? Omów zagadnienia na podstawie obserwacji oraz własnych doświadczeń." Kto do cholery wymyśla takie rzeczy?! Powiedział głos w mojej głowie, kiedy po raz kolejny czytałam swój temat, jednak nie sądziłam, że ktoś mi się przygląda.

Pan Dupek, jak go nazwałam, wlepiał we mnie swoje karmelowe tęczówki i szczerzył się, jak głupi do sera. Zmroziłam go wzrokiem, na co on tylko pokręcił głową i zapisał coś na kartce. Po chwili dostałam z kulki w twarz. Rozwinęłam papierek i przeczytałam po cichu: 'Fajna mina, Wilson. Nad czym się tak zastanawiasz?' Szeptem odpowiedziałam, że nie jego interes i lepiej dla niego, żeby zaczął w końcu pisać test. Po chwili dostałam odpowiedź: 'Co się tak spinasz, mała? Nie zacznę, bo nic z tego nie rozumiem. No dalej, może mogłabyś pomóc koledze w potrzasku, co?'

Nie wierzyłam własnym oczom. Zmierzyłam go wzrokiem i obróciłam głowę w stronę okna. Udawałam, że nie słyszę jego cichego: 'Jezu, Wilson wiem, że mnie słyszysz do cholery. Proszę pomóż mi. Jak nic nie napiszę, to obleję i Collins mnie obsadzi..' Jeszcze miał tupet pytać mnie o takie rzeczy. Co za bezczelny kretyn. Od niecałej godziny siedzę w tej klasie z tym palantem obok, a już mam go dosyć. Nie mam pojęcia, jak ja wytrzymam tu jeszcze kilka miesięcy. Na szczęście nim się obejrzałam, zadzwonił dzwonek. Jedną ręką chwyciłam torbę, a w drugiej trzymałam podręcznik z literatury. Wybiegłam z klasy zanim Pan Dupek zdążył mnie zatrzymać. Będąc na korytarzu przy swojej szafce, słyszałam tylko jak krzyczy moje imię.

Kolejne lekcje całkiem szybko minęły. Później na szczęście nie udało mi się już spotkać tego niesamowicie irytującego piwnookiego. Chociaż na lekcji wf-u, podczas gdy ja próbowałam "grać" w siatkówkę, a reszta dziewczyn nadal się rozciągała, mogłabym przysiąc, że rozmawiały właśnie o nim. Jaki to on jest hot, jaki tajemniczy, seksowny , i jak bardzo chciałyby się z nim przespać. Zrobiło mi się niedobrze, jak tego słuchałam. To znaczy, nie to żebym podsłuchiwała. Nie, nie. To one szczebiotały na tyle głośno, myśląc, że może tym paplaniem go przywołają. Przy okazji dowiedziałam się, że nazywa się Lucas. Lucas Sykes.

Po szkole miał przyjechać po mnie Robert, ale napisał mi w przerwie na lunch, że się nie wyrobi, bo na izbie przyjęć go potrzebują. Pan Cooper był bardzo oddany swojej pracy. Często z zaangażowaniem opowiadał nam przy kolacji (o ile na niej był), jakie historie działy się tego dnia w szpitalu. Widać było, że ratowanie ludzkiego życia albo przynajmniej zminimalizowanie cierpienia, sprawia mu wielką satysfakcję. Czasami wychodził na nocną zmianę, żeby wrócić dopiero następnego dnia po południu. Pani Allison nie raz czekała na męża z kolacją, by tylko znowu się rozczarować. Wiedziała jednak, że praca lekarza wymaga sporych poświęceń, czasem nawet kosztem rodziny. Bardzo ją to bolało, chociaż starała się to ukryć pod szerokim uśmiechem. Ja jednak potrafiłam rozróżnić obawę, żal i tęsknotę lepiej niż mogłoby się jej wydawać.

Wracałam więc sama piechotą. Dzień był ciepły i słoneczny, więc w sumie się ucieszyłam, że przy okazji obejrzę okolicę. Postanowiłam nie iść główną drogą wiodącą przez centrum, bo o tej porze bywały tam korki. Zboczyłam trochę i przeszłam się ścieżką przy plaży. W oddali mogłam dostrzec kąpiących się ludzi oraz surferów, chociaż fale nie były tego popołudnia wysokie. Po drodze wstąpiłam do pobliskiej kawiarni i kupiłam sobie latte macchiato na wynos, a dla Margo pączka z kremem. Musiałam skręcić w ulicę St. Avenue i przejść około dziesięciu minut spacerkiem, żeby znaleźć się w końcu pod budynkiem przedszkola. Zaszłam po małą i razem kierowałyśmy się w stronę domu. Zapytałam, jak jej minął dzień, na co odparła z typowym dla siebie szerokim rzędem mleczaków, że dobrze i cieszy się, że jednak poszła. Opowiedziała też, że do jej grupy doszedł nowy chłopiec Eric. Tak nam upłynął powrót do domu. Na miejscu byłyśmy około drugiej piętnaście.

***

Kiedy zjadłyśmy makaron z krewetkami, który przyrządziła nam wcześniej pani Allison, zagoniłam małą do czytania książki, którą wskazała pani Anderson - psycholog, do której Margo uczęszczała raz na dwa tygodnie. Wczoraj na zajęciach poprosiła ona państwa Cooper, żeby dużo z dziewczynką ćwiczyli. Kiedy nie potrafiła czegoś wymówić, pomagałam jej. Około szesnastej z minutami wróciła pani Cooper, a my z małą zbierałyśmy się do wyjścia do obiecanego wcześniej wesołego miasteczka w wersji 'giga'. Pani Allison na chwilkę mnie zatrzymała:

- Bree, proszę cię, tylko na nią uważaj. I nie spuszczaj jej z oczu. Ufam ci. - Po czym obdarowała mnie serdecznym uśmiechem i zamknęła za nami drzwi. Wsiadłyśmy w autobus i po chwili byłyśmy już na miejscu.

Stojąc w kolejce do karuzeli, małej błyszczały się oczy. Była gorzej niż podekscytowana. Chyba dawno nie była w takim miejscu. Myślałam, że ze względu na jej stan rzadko bywa w takich miejscach, bo to nie wskazane. Jednak postanowiłam na chwilę o tym zapomnieć i cieszyć się razem z nią. Później kupiłam dla nas watę cukrową i poszłyśmy na automaty, gdzie wygrałam dla niej dużego białego miśka. Była w siódmym niebie. Podziękowała troszkę przy tym sepleniąc i czmychnęła, żeby poskakać w dmuchanym zamku. Popołudnie w tym tętniącym życiem miejscu szybko nam minęło. Powoli zapadał zmrok, a ludzi było coraz mniej.

Widząc, jak Margo radośnie skacze w dmuchanym obiekcie z innymi dziećmi, poszłam do toalety, która była po drugiej stronie zamku. Po niespełna kilku minutach wróciłam w miejsce, gdzie stałam wcześniej i z dziwnym przeczuciem stwierdziłam, że wśród bawiących się maluchów brakuje mojej Margo. Zaniepokoiłam się. Gdzie ona mogła pójść i to sama? Przez moją głowę przebiegło kilka nieprzyjemnych myśli. A co jeśli ktoś ją porwał? Boże, nie. Oby to nie była prawda! Pani Allison i pan Robert mnie zabiją. Zgubiłam ich jedyną córkę, która jakby tego było mało, była poważnie chora. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłam w stronę kolorowych i przyciągających ludzi straganów z jedzeniem oraz zabawami. Zapytałam kilkoro przechodniów, czy nie widzieli może pięcioletniej blondynki z warkoczami w fioletowej bluzie. Niestety każdy kogo pytałam patrzył się na mnie z politowaniem jakbym była jakąś ostatnią kretynką. Zgubiłam dziecko, to był niepodważalny fakt. Musiałam się skoncentrować i pomyśleć, gdzie mogła pójść. W pewnym momencie zobaczyłam dziewczynkę, na oko w wieku Margo. Widziałam jak razem się bawiły w zamku, więc podbiegłam do niej zanim mi uciekła.

- Hej, mała poczekaj! Widziałaś może dziewczynkę w twoim wieku, która bawiła się z tobą na tym zamku? - Dysząc, wskazałam jej palcem obiekt po swojej prawej.

- Tak, ale nie bawiła się tam długo i zaraz gdzieś poszła.

- A nie wiesz gdzie? Nie mówiła dokąd idzie, a może ktoś z nią był? - Spojrzała na mnie zielonymi tęczówkami i tylko wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, przepraszam muszę już iść.. - powiedziała wystraszona i pobiegła do kobiety stojącej w kolejce po lody.

- Jasne, dzięki wielkie za nic.. - Złapałam się za skronie i modliłam się, by małej nic się nie stało. Boże, jaka ja jestem nieodpowiedzialna. Cholera jasna! Margo, proszę cię, musisz gdzieś tu być.

Chodziłam tak dobrą godzinę po całym kompleksie. Okrążyłam go ze trzy razy, byłam w każdym możliwym miejscu i zaułku. Jednak po Margo ani śladu. Dochodziła dwudziesta trzydzieści, za pół godziny mamy ostatni autobus do domu. Jeśli jej nie znajdę na własną rękę, będę zmuszona zadzwonić do pana Coopera oraz na policję. A tego bardzo nie chciałam.



~~~~~~~~~

Witajcie kochani! Jak wam minął weekend? Mam nadzieję, że macie siły na nowy tydzień nauki. :) Jak myślicie gdzie jest Margo? A może ktoś ją rzeczywiście porwał? Jak Bree sobie z tym poradzi? Jakie będą tego skutki? Tego dowiecie się w kolejnym rozdziale. :)
Życzę wam dobrej nocy, robaczki! :* :3

Flawless Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz