Znajdując się już w korytarzu, dobiegł do mnie głos pani Cooper.
- Od teraz czuj się, jak u siebie Bree. Choć pokażę ci twój nowy pokój. - Kiwnęłam niepewnie głową i zarzuciłam swój 'bagaż' na plecy, po czym kierowałam się po schodach na górę. Kiedy byliśmy na piętrze, pani Cooper pokazała mi pobieżnie pokój Margo, sypialnię, salę zabaw i dużą łazienkę. Potem wzięła mnie za rękę i zaprowadziła wyżej, na strych. Nie jestem pierdolonym kopciuszkiem, żeby spać na strychu - pomyślałam, ale kiedy zobaczyłam już to miejsce, to zaczęłam żałować swoich myśli. Pokój był przytulny i większy niż się spodziewałam. Miałam nawet własną mini-garderobę, która była po części zapełniona. Na przeciwko drzwi znajdowało się duże okno, które oświetlało wnętrze pokoju. Zaraz pod nim stało biurko, a na nim laptop i inne potrzebne przybory szkolne. Wszystko było urządzone, wliczając w to najmniejsze szczegóły i detale, takie jak chociażby koronkowe firanki w kolorze ecru oraz zdjęcia na ścianie po drugiej stronie. Stałam na środku pokoju już dłuższą chwilę i napawałam się tym widokiem. Nawet nie zauważyłam kiedy zostałam sama, bo pani Cooper zdążyła już wyjść.
Byłam pod ogromnym wrażeniem. Odwalili kawał dobrej roboty. Nigdy bym się nie spodziewała, że to co zobaczę, rzeczywiście mi się spodoba. A tu proszę, życie jeszcze potrafi nas zaskoczyć.
Mimo że jasny kolor ścian, nie bardzo mi odpowiadał postanowiłam, iż jakoś go przeżyję. Najwyżej pozawieszam na nich plakaty, które zmięte leżały na dnie mojego skórzanego plecaka. Postanowiłam go od razu rozpakować i się nieco 'urządzić', a żeby było milej odpaliłam muzykę z komputera. Dźwięki, które właśnie wydobyły się z głośnika były czymś pięknym, a czego tak dawno nie słyszałam.
Kiedy po niecałych kilku minutach skończyłam, rozejrzałam się jeszcze raz i westchnęłam głęboko, po czym opadłam jak drewno na miękki materac. Wyjrzałam przez okno i spostrzegłam, że słońce zaczyna powoli zachodzić. To był długi dzień - pomyślałam i nim się obejrzałam, mój oddech się spłycił. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam. Obudził mnie dopiero szept dochodzący znad mojej głowy. Cichy głos nucił jakąś piosenkę, co róż wymyślając słowa. Powoli otworzyłam oczy i aż mnie zatkało. Maleńka postać siedziała przy mnie na skraju łóżka i bawiła się moimi i tak już nieźle splątanymi, kasztanowymi włosami. Zmrużyłam oczy i wykrzywiłam usta w geście bólu.
- Ałłłćć! - Syknęłam, a mały troll siedzący po mojej lewej tylko spojrzał się na mnie tymi błękitnymi, jak ocean oczami.
- Ojć, boli? - Zapytała, wpatrując się we mnie chwilę, po czym zeskoczyła z łóżka i ustała przy szafce nocnej.
- Na pewno nie swędzi... - Dotknęłam bolącego miejsca i poczułam jak moje włosy układają się w coś na podobieństwo warkocza.
- Szze-szepraszam. - Mały smark uporczywie wpatrywał się w swoje różowe buciki z brokatem. Chciała chyba ukryć wstyd. Od razu zrobiło mi się jej żal. Przecież nie mogłam jej winić za to, że nie ma wyczucia, co do odczuwania, a zarazem zadawania komuś bólu. Taka już się urodziła.
- Hej...nic się nie stało. Właściwie to już nic nie czuję. - Przeciągnęłam się i podeszłam do okna. Zauważyłam, że na podjeździe nie ma samochodu państwa Cooper.
- A gdzie są twoi rodzice? - Przysunęłam się w jej stronę i ukucnęłam, tak żeby wyraźnie ją widzieć.
- Pojechałi sobie i mówiłi, że jak się obudzjis to mas mi zrobić kolacje. - Mówiła kalecząc angielski, ale dobrze ją zrozumiałam. Podejrzewałam, że jej rodzice po prostu również mieli ciężki dzień i chcieli odpocząć. Zastanawiało mnie tylko, czemu mnie wcześniej nie uprzedzili. Cóż, może pani Cooper nie mogła mnie dobudzić. W końcu mam ciężki sen.
- No dobrze, w takim razie powiedz mi na co masz ochotę - Wzięłam jej malutką rączkę i zeszłyśmy na dół do kuchni.
- Nałeśniki! Nałeśniki! - Uradowana usiadła przy wysepce kuchennej i patrzyła na każdy mój ruch, co róż instruując mnie, gdzie co jest.
Po zjedzonej kolacji, postanowiłam się z nią chwilę pobawić w jej pokoju. Znalazłyśmy tam papier i jakieś kredki. Margo zaczęła rysować dom i chude ludki, które miały oznaczać rodziców. Później dorysowała patyczaka w czarnej sukience i z okularami na nosie.
- A kto to? - Zapytałam, doskonale znając odpowiedź.
- To tiii Bree, nie poznajes?! - Krzyknęła radośnie i wróciła do swojego dzieła. Ja natomiast przypomniałam sobie o swojej pasji, czyli szkicowaniu. Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam szkicować jakąś postać. Dopiero po czasie stwierdziłam, że przypomina Caleba. Mojego przyjaciela, który postanowił się na mnie wypiąć.
Około dwudziestej drugiej ułożyłam małą do snu i sama poszłam się umyć. Zapomniałam wspomnieć, że miałam swoją własną łazienkę ukrytą za garderobą. Normalnie, jakby nie patrzeć, jeszcze nigdy nie żyłam w takim luksusie. Jednak pewne myśli nie dawały mi spokoju. Czemu właściwie ja? Przecież jest tyle dzieci w domach dziecka i rodzinach zastępczych, które można by spokojnie zaadoptować, a oni wybrali mnie. Siedemnastolatkę, której już nie da się wychować, i która właściwie nie miała nic do stracenia. Przecież ona już niczego nie miała.
~~~~~~
Dobiłam do czwartego rozdziału, a nawet nie wiem, czy ktoś w ogóle czyta te wypociny. Proszę, dajcie mi znać w postaci komentarza, czy głosu. Będę wdzięczna. ;)
Tymczasem trzymajcie się cieplutko! :*
CZYTASZ
Flawless
Teen Fiction17-letnia Bree Wilson jest sierotą i od małego zostaje umieszczana w domach dziecka. Wkrótce też trafia do poprawczaka. Dziewczyna dostaje od losu szansę, której postara się nie zmarnować. Niestety wszystko zaczyna się komplikować w chwili, gdy poz...